Niewiele jest takich miast na świecie, do których wracamy i do których mamy dziwny i nieopisany sentyment. Jak do tej pory omijaliśmy wielkie miasta szerokim łukiem (jakoś nie pasuje nam taki wielkomiejski zgiełk i szyk… oraz z przyczyn budżetowych) jednak podczas naszej podróży sporo się w tej kwestii zmieniło. Pierwszym miastem, w którym czuliśmy się na prawdę dobrze było Tbilisi. Byliśmy pewni, że to był przypadek, wyjątek od reguły, gdyby nie nasze dwa tygodnie spędzone w Bangkoku. Dziś już wiemy, że za parę tygodni tu wrócimy. Raz, że Bangkok jest świetną bazą wypadową w inne zakątki Azji (dzięki liniom lotniczym Airasia), a dwa, że mamy wielką ochotę zagłębić się jeszcze bardziej w tajemnice tajskiego masażu, czyli zdobyć drugi poziom wtajemniczenia :).
Co jeszcze jest takiego w Bangkoku co mogło nam się spodobać? Zapewne jedzenie! I jak dobrze trafiliśmy – podobnie jak w Malezji (klik – do wpisu o malezyjskim jedzeniu) jedzenie jest wszędzie! A co najlepsze w Bangkoku mieszkają ludzie chyba z całego świata! Ta multikulturowość widoczna jest na ulicach i na talerzach. Można wybierać od kuchni tajskiej, chińskiej, indyjskiej, arabskiej, europejskiej czy meksykańskiej. My dla przykładu na większość śniadań jadaliśmy sushi 🙂 – nie dlatego, że takie z nas burżuje a dlatego, że było tanie. Kto by się nie skusił płacąc 50 groszy za kawałek? Poniżej kilka zdjęć tego, co uliczni sprzedawcy są Ci w stanie zaoferować w każdym miejscu i o każdej porze!
Jeżeli o jedzeniu mowa – będąc w Bangkoku nie można pominąć pływającego marketu. W okolicy miasta jest ich kilka, my polecamy targ w miejscowości Amphawa. Odbywa się on w weekendy i w przeciwieństwie do większości targów jego kulminacja przypada na popołudnie (a nie wczesne rano jak to zazwyczaj bywa). Na targ przybiliśmy koło godziny 14 i zabawiliśmy tu ponad dwie godziny. Niby same jedzenie…..ale jakie!
Do miasteczka Amphawa można dostać się busikiem (odjeżdżają między innymi z małego dworca koło Victory Monument i podwożą pod sam targ) za 80 batów (8 zł), podróż trwa koło 1,5 godziny. Podobno jest to jeden z mniej turystycznych targów… nie chcemy więc wiedzieć, jak wyglądają te najbardziej turystyczne! Przygotujcie się na przepychanie, stanie w kolejkach i powolny spacer między sklepikami, straganami i turystami (najczęściej spotykaliśmy tam Tajów, białych turystów tu niewielu). Taki klimat targu nam pasował – przynajmniej bez pośpiechu można było napatrzeć się na jedzenie, gdy brzuch już nie dawał rady przyjąć więcej :).
Ale nie samym jedzeniem Bangkok żyje. Trzeba gdzieś przecież spalić kalorie. Ciekawych miejsc do zobaczenia w mieście jest wiele. Jednak jak się nie ma za dużo czasu na zwiedzanie to polecamy zobaczyć te najbardziej popularne jak:
1. Pałac królewski – chociaż bilet wstępu kosztuje 500 batów (50 zł) to zdecydowanie jest on warty zobaczenia. Takiego przepychu, błyskotek, złota nie widzieliśmy już dawno! Wraz z biletem wręczany jest bilet wstępu do muzeum monet i biżuterii rodziny królewskiej, warto tam zajrzeć chociaż na chwilę. Zwiedzanie całego kompleksu pałacowego zajęło nam około 2 godzin. Jedna rada – na teren pałacu strażnicy wpuszczają turystów, którzy są odpowiednio ubrani. Co to znaczy? Długie spodnie i koszula zakrywająca ramiona, a najlepiej na długi rękaw. Ania miała narzucony szal na ramiona, który przykrywał ręce aż do łokci, a pomimo to musiała wypożyczyć koszulę. Wypożyczalnia znajduje się przy samym wejściu (rozpoznacie ją po długiej kolejce) i za wypożyczenie jednej sztuki garderoby płaci się 200 batów (zwracane są po oddaniu ubrania).
2. Świątynia Wat Pho – czyli tam, gdzie znajduje się posąg leżącego buddy. Świątynia położona jest w sąsiedztwie Pałacu Królewskiego, dostać się do niej można za 100 batów (10 zł). Oprócz posągu, który owszem, robi wrażenie na terenie kompleksu znajdują się jeszcze inne małe świątynie i budowle. Można tu przysiąść na chwilę i odpocząć przed kolejną porcją zabytków.
3. Targ talizmanów – usytuowany także w sąsiedztwie Pałacu Królewskiego jest naszym odkryciem numer 1! Stragany z przeróżnymi figurkami (mniej lub bardziej tandetnymi), talizmanami i akcesoriami do nich, amuletami, proszkami i maściami, książkami o tajemnicach i mocy kosmosu i wiele, wiele innych cudów. A wszystko to dla miejscowych, nie dla turystów. Tajowie wierzą w moc tych akcesoriów i stale noszą je ze sobą. Zobaczyć też tu można wiele sklepów i warsztatów, gdzie wyrabia się posążki buddy. Od patrzenia na to wszystko kręci się w głowie. I chyba nam się za bardzo zakręciło, bo sami kupiliśmy cztery małe amulety, w tym jeden o kształcie wędrowca :).
4. China Town – w prawie każdym azjatyckim mieście swoje miejsce ma chińska dzielnica. Ta w Bangkoku jest ogromna i warto tu przyjść by… oczywiście spróbować jedzenia :). Najwięcej knajp serwuje owoce morza, jednak małe uliczne bary serwują wszystko – dosłownie!
W okolicy China Town znajduje się interesująca świątynia Wat Traimit (Świątynia Złotego Buddy), w której – jak sama nazwa wskazuje znajduje się złoty posąg Buddy.
5. Nam osobiście bardzo spodobała się świątynia Wat Suthat, spokojna atmosfera, bez masy turystów. Można usiąść, podumać i popatrzeć na złoty (oczywiście) posąg przedstawiający Buddę – Phra Si Sakyamuni.
6. Chatuchak weekend market – kolejne miejsce w Bangkoku, w którym straciliśmy głowę, poczucie czasu i trochę pieniędzy :). Chatuchak market jest targiem (otwarty tylko w weekendy), który uznawany jest za największy w Tajlandii i jeden z większych na świecie. Przy wejściu rozdawana jest mapka i znajduje się informacja turystyczna (tu mapka – klik) – dziennie targ odwiedza około 200 tysięcy ludzi. Chatuchak jest o tyle wyjątkowy, że znajdziecie na nim wszystko: jedzenie, ubrania, sprzęt grający, sportowy, antyki, rośliny, wyposażenie domu a nawet psy i koty. Naszym zdaniem warto tu wpaść na drobne zakupy i aby poobserwować tętniące życiem centrum wszystkiego.
A jak w tym wszystkim ma się sytuacja ze strajkami? Dla przeciętnego turysty, który nie pcha się z aparatem w zasieki, zupełnie normalnie. Zdarzyło nam się przechodzić niedaleko obozu strajkujących i co tam zobaczyliśmy? Oprócz barykad i policji na środku placu była rozstawiona scena, a strajkujący bujali się w rytm koncertu reggae…Oczywiście aż tak wesoło tam nie jest, tym bardziej, że co jakiś czas słyszymy o rannych czy martwych osobach. Jednak cała ta sytuacja nie przeszkadza w zwiedzaniu miasta, jedynie zwiększa uliczne korki. Dlatego też polecamy transport łódką (mapa gdzie pływają znajduje się tu – klik), którą sami z jednego końca miasta na drugi w godzinach szczytu przemieszczaliśmy się w 50 minut. Bilet kosztuje około 1,5 złotego i przy okazji można w ciekawy sposób zwiedzić kawałek miasta :).
Bangkok jest jedną z najczęściej odwiedzanych stolic na całym świecie. W 2013 roku miasto odwiedziło prawie 16 milionów turystów (dla porównania liczba turystów w Paryżu sięgała 14 milionów, a Kraków przyciągnął aż 9(!) milionów odwiedzających). Na szczęście baza noclegowa jest ogromna, różnorodna i nie ma problemu ze znalezieniem noclegu na każdą kieszeń – zwłaszcza na najbardziej backpackerskiej dzielnicy Bangkoku Khao San. My polecamy serwis trivago, który zbiera noclegi i porównuje ich ceny z wielu stron typu booking.com , hostels.com czy agoda. Z roku na rok bilety do Bangkoku można znaleźć w coraz niższych cenach. Warto przeszukać połączenia z różnych lotnisk w Europie bo zdarzają się tam ciekawe okazje.
1 comment
Ja też mam ogromny sentyment do Bangkoku i pomimo tego, że jest to mega turystyczne miasto, warto tam wracać! Trzeba po prostu zdawać sobie sprawę z niektórych “zagrożeń”. Z chęcią wrócę!