Co zniechęca wielu ludzi do podróżowania? Oprócz takich powodów jak brak pieniędzy czy urlopu pojawią się także lęk i strach przed nieznanym. Czyhające z każdej strony niebezpieczeństwo i ogólne nastawienie, że świat jest zły. A tu nas okradną, a tam oszukają lub spróbują naciągnąć. A na dodatek te wszystkie choroby i kataklizmy! Jakby to powiedzieć … idąc po bułki do sklepu także może nam przytrafić się coś złego – więc bez paniki. Założę się, że ryzyko tego, że akurat coś w podróży nam się przydarzy jest takie samo jak w życiu codziennym.
Na uniknięcie niebezpieczeństwa w podróży mamy spore szanse. Składa się na to po części szeroko pojęte „ogarnięcie” jak i odrobina szczęścia. Z naszego doświadczenia wychodzi na to, że świat i ludzie są z natury dobrzy. Przez cały rok nie stało nam się praktycznie nic, nie przytrafiło żadne nieszczęście, nikt nas nie okradł, wróciliśmy z głową na karku i wszystkimi kończynami.
Jednak nie zrozumcie nas źle – nie zachęcamy Was do rezygnacji z zasad bezpieczeństwa! Wręcz przeciwnie! Namawiamy by do tej kwestii podejść całkiem poważnie aby uniknąć w podróży stresów i niepotrzebnych kłopotów. Często pytacie nas o bezpieczeństwo w podróży, jak przewozić dokumenty, pieniądze ale także jak nadzwyczajnie w świecie nie dać się oszukać i wyrolować :). Uważamy, że jest to całkiem ważny aspekt podróżowania więc podzielimy się z Wami naszymi patentami i doświadczeniami. Wpis ten potraktujcie nie tylko jako zbiór informacji przed długim wyjazdem. Jesteśmy przekonani, że nawet na tygodniowy urlop wskazówki stąd zaczerpnięte mogą się Wam przydać. No to co? Gotowi do drogi? Zaczynamy.
Pieniądze, pieniążki, karty i inne plastikowe stwory
Na szczęście minęły już te czasy kiedy po przyjeździe do danego kraju biegało się w poszukiwaniu kantorów (no ok, są jeszcze takie miejsca jak np. granica Tajlandii z Kambodżą). Nie trzeba nosić ze sobą gotówki, jedynie plastikową kartę oraz zakodowany w naszej głowie PIN do niej. Są jednak takie kraje jak np. Iran gdzie śmigaliśmy z „reklamówką” wypchaną dolarami więc lepiej upewnić się wcześniej gdzie nasza karta działa, a gdzie nie (dla jasności – w Iranie żadna nie działa).
Obecnie banki prześcigają się w ofertach dla osób mobilnych i podróżujących – co więc wybrać? Poszukując konta idealnego na wyjazd zdecydowaliśmy się na kantor walutowy Alior Banku. Zapytacie na czym to polega i czym różni się to od zwykłego konta bankowego, albo dlaczego nie wypłacać pieniędzy ze zwykłego konta i wymieniać je na lokalną walutę. Oczywiście obie opcje są możliwe – jednak po co przepłacać?
Kantor walutowy ma to do siebie, że kupujesz walutę (w naszym przypadku były to częściej dolary, rzadziej euro) kiedy chcesz i w jakiej ilości chcesz nie płacąc za przewalutowanie. Działa to mniej więcej tak:
- Przelewasz pewną kwotę ze swojego zwykłego konta na konto założone w kantorze
- Za pieniądze ulokowane w kantorze kupujesz (internetowo) interesującą Cię walutę (dla przykładu dolary) w wybranej wysokości np. $100
- Złotówki są automatycznie przeliczane na wybrną przez Ciebie walutę (dolary) po kursie jaki obowiązuje danego dnia
- Idziesz z kartą kantoru do bankomatu i wypłacasz lokalną walutę, która przeliczana jest z Twoich dolarów.
Na czym oszczędzamy? W kantorze kursy walut zazwyczaj są niższe niż w bankach czy w kantorach stacjonarnych. Różnice są znaczne, rzędu kilkunastu groszy na dolarze (w porównaniu do kursów w standardowych bankach). A do tego konto jak i wyrobienie kart do niego jest całkowicie darmowe. Możliwości konta jest całkiem sporo. Można dla przykładu ustawić zlecenie, że gdy np. dolar zejdzie poniżej 3,40 zł to kupujemy go automatycznie w takiej a takiej ilości. Zebraną walutę możesz także w odpowiednim momencie sprzedać.
Nie jest to artykuł sponsorowany, nam naprawdę sprawdził się ten sposób kupna i wypłacania waluty. Na podobnej zasadzie działa np. cinkciarz.pl czy walutomat.pl.
Oczywiście mieliśmy także konto internetowe swojego banku, z którego przelewaliśmy pieniądze na kantor walutowy. Najlepiej ustalić limit dzienny wypłaty w razie włamania na konto (wiadomo logujemy się do banku w różnych miejscach i z różnych komputerów) aby nie „wyczyściło” nam go całkowicie – na szczęście nic takiego nie miało miejsca!
Dodatkowo mieliśmy kartę kredytową z ustawionym niskim limitem dziennym by w razie kradzieży nie zniknęło zbyt dużo. Karta przydaje się przy rezerwacji niektórych noclegów czy wynajęciu samochodu lub kampera np. w Australii czy Nowej Zelandii.
Zdrowie albo kłopot
Na forach podróżniczych często pojawiają się pytania o sens robienia szczepień przed wyjazdem w egzotyczne kraje. Zdania są jak zawsze podzielone, jedni szczepią się na wszystko, a do plecaków pakują kilogramy leków, inni zazwyczaj w ramach oszczędności nie szczepią się w ogóle. Każdy ma swój rozum i decyzję podejmie sam. Nie będziemy przekonywać Was na siłę do szczepień. Napiszemy co my zrobiliśmy przygotowując się do podróży. Po pierwsze odwiedziliśmy Centrum Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni by zasięgnąć języka u specjalisty. Tam po konsultacji dowiedzieliśmy się jakie szczepienia wchodzą w grę i wybraliśmy te, które uważaliśmy za najpotrzebniejsze a więc: Błonnica (w tym tężec i polio), wścieklizna, WZW typu A oraz dur brzuszny.
Już na początku podróży jedno ze szczepień oszczędziło nam nerwów i stresów. Anię ugryzł pies w Armenii. Oczywiście w przychodni nikt nie słyszał o szczepieniu, a z naszej żółtej książeczki sczepień nikt nic nie rozumiał więc całe szczęście, że te szczepienie mieliśmy. Ani piana z buzi nie ciekła i oprócz blizny żadnych śladów po ugryzieniu nie widać :). Więcej o szczepieniach przeczytacie w naszym wpisie – klik i sami podejmijcie decyzję, co dla Was najlepsze.
Kolejnym pytaniem jakie nam wysyłacie jest kwestia ubezpieczenia. O tym, że ubezpieczyć się trzeba nie musimy chyba przypominać J. My skorzystaliśmy z oferty Euro 26 SPORT. Zależało nam przede wszystkim na ubezpieczeniu, które obejmowało sport, jak wspinaczka, trekking czy nurkowanie. Koszt takiego rocznego ubezpieczenia to 137 zł. Czy ubezpieczenie nam się przydało? Tak. Po nurkowaniu Ania miała zastój wody w uchu i po wizycie w szpitalu w Tajlandii (prywatnym) dostaliśmy zwrot z ubezpieczalni za koszt wizyty oraz leków. Poza tym na kartę mieliśmy sporo zniżek przy wejściach do muzeów czy innych atrakcji – traktowano ją często jako kartę studencką :).
Nasza apteczka była całkiem skromna. Oprócz tabletek na malarię (Malarone), których mieliśmy tyle ile potrzebne jest na tzw. dawkę uderzeniową, w apteczce znajdowały się plasterki :), woda utleniona w żelu, leki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe oraz leki na biegunkę (Smecta). Pozostałe leki kupowaliśmy w miarę potrzeb już w podróży. Chociaż żadnych zatruć nie mieliśmy kaszel i ból gardła dopadł nas w Nepalu podczas trekkingu. Jednak i tam lokalni znachorzy potrafili nam pomóc. Czosnek i magiczne pomarańczowe tabletki szybko postawiły nas na nogi!
Dokumenciki do kontroli
Warto przed podróżą wyrobić sobie kilka zdjęć paszportowych, będą potrzebne do wyrobienia wiz. Zeskanowane i przetrzymywane na mailu dokumenty takie jak paszporty, karty czy chociażby akt małżeństwa także mogą się przydać. Wpiszcie sobie też w kontakty numery telefonów alarmowych do banków czy do ubezpieczyciela by w razie czego nie panikować.
Pan i pani gadżet
No dobrze, ale co jeszcze można zrobić by zmniejszyć ryzyko nieprzyjemnych sytuacji w podróży? Reklamy atakują nas z każdej strony o najpotrzebniejszych gadżetach jakie koniecznie musisz mieć, bo inaczej Twój wyjazd na pewno okaże się klapą. Na rynku turystycznym jest tego mnóstwo! Sami chyba daliśmy się trochę ponieść, ale w tamtym momencie byliśmy przekonani, że akurat ta rzecz jest nam niezmiernie potrzebna! O tym, co mieliśmy w pleckach będziemy jeszcze pisać, dzisiaj przedstawimy Wam tylko te rzeczy, które nawiązują do bezpieczeństwa.
Zacznijmy od przechowywania i przewożenia pieniędzy. Zamiast zwykłego portfela pokusiliśmy się o kupno dwóch saszetek, jednej większej w której trzymaliśmy paszporty, kartę do bankomatu i grubsze pieniądze. Druga mniejsza na drobne pieniądze, obie marki Pacsafe. Noszone były docelowo pod ubraniem, na pasie. Saszetki wydawały się idealnym pomysłem, zawsze blisko ciała, pod ręką, niewidoczne. Nosiliśmy je zgodnie z zastosowaniem chyba dwa miesiące. Jednak to był nasz kres. Po przyjeździe do Nepalu było nam niewygodnie nosić dodatkową warstwę. Przez wysokie temperatury człowiek cały czas spocony, saszetka kleiła się do ciała. Poza tym było nam trochę nieporęcznie wyciągać kasę podciągając cały czas koszulkę do góry (zwłaszcza Ani) albo odpinając pas biodrowy w momentach kiedy mieliśmy założone plecki. Po tych dwóch miesiącach saszetki trafiły do plecaka i korzystaliśmy z nich jak z normalnego portfela. Także widzicie…Jeżeli chodzi o dokumenty i gotówkę to mieliśmy rozmieszczone je w różnych miejscach w plecakach. Później doszedł nam jeszcze jeden mały plecak (razem mieliśmy 3!!), w którym trzymaliśmy portfel. O ile na początku byliśmy przewrażliwieni i pilnowaliśmy wszystkiego jak oka w głowie, z biegiem czasu jakoś ta obsesja nam przeszła…i pomimo naszego luźniejszego podejścia nic się nie stało.
Podobny los jak saszetki spotkał pasek do spodni ze specjalnie wszytym od wewnątrz zameczkiem, w którym to bezpiecznie jest przewozić zwinięte banknoty. Nie wiem czy chociaż raz skorzystaliśmy z tego paska zgodnie z jego celem użycia.
Kolejnym gadżetem, który wydawał nam się całkiem pomysłowy i ważny były siatki na plecaki (Pacsafe), które miały chronić nasz dobytek przed obrabowaniem. No cóż…Żeby nie skłamać skorzystaliśmy z siatek może 4-5 razy podczas całego roku! W nocnym pociągu w Indiach, nocnym autobusie w Tajlandii i chyba dwa razy w hostelu gdzie nie było szafek na bagaże. Patrząc na wagę jednej siatki (ponad pół kilo) i cenę to wydatek ten był zbędny. Na szczęście znalazł się ktoś kto bardzo potrzebował takich siatek więc z chęcią odsprzedaliśmy. Sitaki są dosyć kłopotliwe w zakładaniu, poza tym przyciągają wzrok zwłaszcza gdy zakładasz je w wypchanym indyjskim pociągu :).
Teraz dla odmiany coś, co przydało nam się a wcale się tego nie spodziewaliśmy. To mały alarm bezprzewodowy Alarmio (do kupienia na Amazon.com, cena około $20). Urządzenie jest wielkości większej kłódki, całkiem lekkie. Działa jak kłódka na szyfr, tyle że dodatkowo ma opcję wydawania dźwięku. W razie próby dobrania się przez osoby postronne do alarmu włącza się alarm (czujka ruchu), który jest całkiem głośny. Alarm posiada stalową linkę, którą ciężko jest przeciąć, a gdy to nastąpi alarm również zawyje. Nam służył niekiedy jako kłódka na drzwi gdy spaliśmy w podejrzanym miejscu, jako zabezpieczenie na plecaki (spięte linką zamki) gdy w hostelu nie było szafek na bagaże, lub zabezpieczenie na rowery.
No i na koniec coś co każdy podróżnik mieć powinien to mała kłódeczka na szyfr lub kluczyk. Niezbędna w hostelach. Najlepiej mieć jeszcze jedną na zapas, gdybyście zapomnieli szyfru lub zgubili kluczyk. Coś co może nie jest świetnym zabezpieczeniem przed kradzieżą ale warto to mieć to worki ochronne na plecaki. Można je narzucić na plecak w tłocznych miejscach lub gdy wrzucamy plecak do lulu bagażowego w autobusie – zawsze to dodatkowa warstwa jaką musi pokonać złodziejaszek by dostać się do naszych rzeczy :). To by było na tyle, chociaż na koniec dodamy jeszcze coś ważnego!
Chłodna głowa, trzeźwy umysł
Najważniejszą rzeczą jest nasza głowa! Jeżeli w podróży nie będziemy trzeźwo myśleć to żadne gadżety, szczepienia i zabezpieczenia nie uchronią nas przed smutnymi niespodziankami. Alkohol, narkotyki i inne używki to największe zło. Oczywiście nie namawiamy Was do całkowitej abstynencji bo wszystko jest dla ludzi – jednak jak wiecie podczas imprezek spada nasza czujność a wzrasta zaufanie do ludzi, łatwiej nawiązujemy znajomości prawda? Całe szczęście, że Polak jest zazwyczaj przezorny i ma mocniejszą głowę do trunków :).
A na koniec może trochę z przestrogą. Długiej podróży jak i okoliczności w jakich się znajdziemy nie da się przewidzieć. Tak jak i kataklizmów czy zachowania ludzi i zwierząt. Pamiętajcie o intuicji i pewności siebie, to na pewno pomoże! Nam, idąc tym tropem, nic się nie stało :). I tym optymistycznym akcentem kończymy nasze wywody. Jeżeli macie jakieś uwagi i sprawdzone patenty – piszcie!
2 comments
świetny poradnik, czytałam i żałowałam, że to już koniec. 😉 o kłódce nigdy nie myślałam, ale faktycznie, wydaje się być dobrym pomysłem, musimy ją dorzucić do naszego ekwipunku podróżniczego.
jedno tylko z czym ciut się nie zgadzam, to karta z małym limitem. wiem, że tak na pewno jest bezpieczniej, ale myśmy raz, przez właśnie niski limit na karcie, mieli problem z wypożyczeniem samochodu, bo kaucja była za wysoka. a że byliśmy akurat we Włoszech, była Sobota Wielkanocna, to żaden bank by nam go nie zwiększył wcześniej niż dopiero we wtorek. na szczęście, jakimś cudem część kaucji udało się zapłacić z karty debetowej, chociaż niby się nie da. 😉 od tamtej pory jednak pilnujemy, żeby ten limit nie był zbyt niski. 😉
pozdrawiam serdecznie. 🙂
Z tymi limitami to jest trochę kłopot – fakt. My zwiększaliśmy limit przed większymi wydatkami, ale później szybko zmniejszaliśmy 🙂 Na szczęście możemy zrobić to internetowo więc nie ma większego problemu 🙂