Właśnie mija piąty miesiąc naszej podróży. Przeżyliśmy wiele niezapomnianych chwil i utwierdziliśmy się w przekonaniu, że decyzja o wyruszeniu w podróż była najlepszą w naszym życiu. Zdradzimy Wam trochę jak wyglądają „normalne” czynności podczas dłuższej podróży. Niestety podróż ta nie składa się z samych pięknych chwil i obrazów, jakie możecie zobaczyć u nas na blogu. Do tej całej przyjemności dołączają jeszcze rzeczy przyziemne (jak wyprać ciuchy czy śpiwór bez dostępu do pralki…). Ten wpis nie będzie o narzekaniu, o tym jak trudno i ciężko bywa. Trudy podróży dla większości osób są takie same – ciężki plecak, zmęczenie, niewyspanie, nie ma taryfy ulgowej, nie ma znaczenia czy jesteś facetem czy kobietą. No właśnie, nie ma znaczenia …
Czasami jedyną rzeczą, która przypomina kobietom w podróży, że jakaś część ich (nas) dalej jest kobietą, są…… cycki :). Zabawne – ale jak prawdziwe! Bo przecież kobiecym nie jest picie wódki (gruzińska czacza to nie wódka! To diabeł!) z gromadą facetów o 9 rano, wchodzenie do plecaka po pas, bo jest tak baaaardzo zimno (swoją drogą, kto z was był ubrany w plecak?) czy noszenie przez pół roku tej samej koszulki.
A jeżeli o ubrania chodzi…..Prawie codziennie rano, jak przyodziewam jedną z 3 koszulek czy jedne z 3 par spodni, które różnią się od wersji Rafała – czyli de facto wersji męskiej jedynie kolorem mam ochotę zaśpiewać jak Lao Che „Ubieramy się podobnie, te same gacie te same spodnie…”. Nie moja wina, że promocje w internetowych sklepach outdoorowych były zawsze na rzeczy damskie i męskie tego samego producenta. Wolałabym raczej zanucić jak Edzia Górniak „Jestem kobietą” ubrana w damskie ciuchy! Ale pewnie jeszcze nie szybko tak sobie zaśpiewam! Chodź po częściowej wymianie garderoby w kolorowych Indiach wreszcie trochę się od siebie różnimy :).
Póki co jest mi dobrze – a nawet bardzo dobrze! Czy tęsknię za tymi materialnymi rzeczami, które rzekomo są nam niezbędne do życia? (a raczej poprawiają nam humor tylko na chwilę – tak jak nowe buty) odpowiadam nie, nie tęsknię – tym bardziej, ze sama złapałam się na tym, że od nowej torebki wolę super wygodny softshell czy ekstraprzewiewny i szybkoschnący t-shirt :). Przynajmniej na czas podróży w tych upałach…
No dobra, koniec filozoficznych wywodów, czas na coś praktycznego. Czyli o tym, jak wygląda sprawa z codziennością podczas podróży oraz jak pomimo tego zachować w sobie chociaż trochę kobiecości.
Kosmetyczka – Jak widać na zdjęciu, mam i kosmetyczkę i nawet torebkę! Tyle, że ich zawartości trochę różnią się od tych typowo kobiecych. W kosmetyczce dominują plastry, poza tym woda utleniona w żelu, lusterko, pilniczek, nożyczki, apap i gumka do włosów. Jedynym luksusem jest tusz do rzęs, który leży tam od prawie pół roku i może kilka razy był do tej pory użyty. Inne kosmetyki i tak by się nie przydały – w tym upale spłynęły by mi z twarzy raz dwa :).
Torebka – w torebce również nietypowo, oprócz kindla, książki, notatnika i aparatu mam zestaw mokrych chusteczek, statyw do aparatu, zapalniczkę i zapałki (nie palimy!), spinacz do bielizny (nie pytajcie po co) oraz mapę. Tak czy inaczej, jest torebka – pozory kobiecości zachowane :).
Kosmetyki – Jeżeli chodzi o kosmetyki to jedna rada! Nie nabierać ich za dużo. W każdym odwiedzanym przez nas kraju w sklepach była cała gama chemii. Farby do włosów, tampony (nawet w takim Iranie) czy inne środki czystości są wszędzie! By było lżej używamy tych samych kosmetyków, ten sam szampon, mydło (jest bardziej wydajne i mniejsze niż żele pod prysznic), krem do twarzy. Mamy kilka małych, 100ml buteleczek i przelewamy sobie do nich z dużych i rozdzielamy. Podczas podroży zdałam sobie sprawę jak dużo kosmetyków używałam do tej pory i jaka mała ilość teraz wystarczy mi do szczęścia!
Higiena – Osobny wpis można by było stworzyć o higienie w podróży. Na rynku kosmetyków dostępne są specjalne kosmetyki dla osób w podróży (suche szampony, płatki do parania i inne cuda wianki). Nie korzystaliśmy z żadnych tych nowości, bo zazwyczaj są droższe niż zwykłe kosmetyki i oprócz Polski prawdopodobnie nie było by miejsca gdzie moglibyśmy kupić takie wynalazki. Jedyną rzeczą jaką nosimy ze sobą jest płyn do dezynfekcji rąk, ale to tak tylko w teorii, bo niby jest on w plecaku ale jakoś tak nie zawsze po drodze by po niego sięgać. A malutki 100-200 gramowy proszek do prania można dostać wszędzie.
Woda – wszędzie, ale to absolutnie wszędzie mieliśmy dostęp do bieżącej wody (ręce można było umyć nawet w indyjskich pociągach). Oczywiście w niektórych miejscach (Himalaje, niepewne źródła wody w Indiach) byliśmy zmuszeni używać tabletek odkażających wodę, ale nie stanowi to dla nas żadnego problemu (są lekkie i stosunkowo tanie). Najlepszym dowodem na to, że przy zachowaniu odpowiednich środków odkażających można czuć się bezpiecznie, jest fakt, że od początku naszej drogi nie miałam problemów żołądkowych (tak, nawet w Indiach), a Rafał może raz trochę ponarzekał… 🙂 W sytuacji bez wyjścia – gdy wiemy że będziemy mieć utrudniony dostęp do wody, czy że czeka nas podróż autostopem (gdy nie wiesz gdzie trafisz i czy się umyjesz) bezkonkurencyjne są mokre chusteczki, awaryjnie używamy wody którą mamy ze sobą. Uznajemy zasadę, że zawsze – ale to absolutnie zawsze mamy przy sobie minimum 1,5 litra wody, co nie raz uratowało nam tyłki! Poza tym, od 2-3 dni niemycia jeszcze nikt nie umarł!
Pranie – zazwyczaj ręczne. Rzadko kiedy nadarzy się okazja by ciuchy wrzucić do pralki. Z jej dobrodziejstwa korzystamy zazwyczaj jak zawitamy do większego miasta. Czasami korzystamy z uprzejmości hostów na couchsurfingu, czasami udaje się znaleźć publiczną pralnię. Do tej pory możemy policzyć na placach dwóch rąk ile razy nasz rzeczy były w prace 🙂 ale ku naszemu (i nie tylko naszemu) zdziwieniu nadal nie śmierdzimy!
Warunki „mieszkalne” – bywają różne. Niby mówi się, że facetom łatwiej się przystosować do trudów podróży…może i tak jest. Może to właśnie ja częściej narzekam na np. warunki noclegu :). Dlatego to zawsze Rafał idzie na zwiady i wybiera nocleg – niemniej jednak często nie ma większego wyboru i jeżeli nie przesunie się swojej strefy komfortu, to nie będzie tez przyjemności z podroży, a tylko frustracja.
Jedzenie – jako kobieta wegetarianka nie mam łatwo. W krajach takich jak Iran czy Gruzja mięso jest wszędzie! I często tłumaczenia, że „mięso nie, mięso nie” nic nie dają i na talerzu ląduje kurczak. W Indiach czy Malezji wybór dań wegetariańskich jest tak duży, że nie można przestać jeść! Ale co zrobić, gdy irańska gościnność bierze górę i na stole ląduje mięso za mięsem? Można kombinować i wykręcać się problemami zdrowotnymi, religią lub tłumaczyć, że jest się wegetarianinem, co zazwyczaj i tak jest nie do pojęcia dla mięsożernych osób. Hej! – nie dajmy się zwariować! Nie po to podróżujemy, by nie próbować nowych rzeczy! W paru przypadkach zjadłam mięso i nadal żyję, a jego smak (to czy było dobre zachowam dla siebie) zapamiętam na długo :).
Podsumowując: Przekonałam się, że wcale nie jest trudno zachować swoją kobiecość podczas podróży. Definicja kobiecości została przez mnie zmieniona na czas podróży na własne potrzeby. Ale uwierzcie mi drogie Panie, w takich warunkach, by zrobić wrażenie na mężu wystarczy pachnąc szamponem do włosów . Tak, tak niewiele trzeba :). Żadnych drogich perfum czy wyszukanych sukienek! I na koniec myśl przewodnia – dla wszystkich tych kobietek, co z różnych powodów obawiają się długiego wyjazdu: podróżowanie nie jest bardziej niebezpieczne, niż życie codzienne. Szansa na to, że coś się stanie podczas wyjazdu jest taka sama jak pozostanie w swoim bezpiecznym i ustatkowanym życiu. A poza tym – zawsze pozostaje kobieca intuicja, która sprawdza się w 100 %.
10 comments
Jeśli czujesz się kobietą, to nawet 3 dni na mokrych chusteczkach tego nie zmienią! 🙂 Pozdrowienia Aniu-Franiu! 😀 i powodzenia w dalszej podróży!
Wciąż Wam tam fajnie, a nam tu trochę szkoda, że Was nie ma z nami, bo przecież zaczęły się Kolosy 😉 Pozdrasy z Gdyni
No my też żałujemy, że nie możemy być z Wami i na Kolosach 🙁 Ale w przyszłym roku spotkamy się tam na pewno! Kambodżańskie pozdrowienia!
🙂 podróżowałam przez 4 miesiące po Azji południowo -wschodniej i dokładnie podpisuję się pod Twoimi przemyśleniami.
nigdy nie miałam tak mało kosmetyków, jak po pierwszych 2 tygodniach. Pomogło mi to, że w czasie tygodnia ze spaniem na plaży… ukradziono mi kosmetyczkę specjalnie przygotowana na wyjazd.. minimalizm.. i oderwanie od rzeczy materialnych, pomaga po powrocie:) mam tę samą torebkę od trzech lat i nie czuję się mniej kobietą niż te, które kolekcji swoich nie mieszczą w szafie…
Własnie do Was trafiłam i będę wracać!
Udanej podróży.. Pozdrawiam
a po co Ci ten spinacz do bielizny ? 🙂 🙂 🙂
Anuś jaka to prawda i jak miło się Ciebie czyta 🙂
Może to śmieszne, ale zawsze zastanawiało mnie to jak przy takich podróżach jest np. z goleniem nóg? Należę do osób, które muszą robić to niemal codziennie ;/ Nie przejmuję się kwestią trochę tłustych włosów, chodzeniem na zmianę w 3 koszulkach, brakiem makijażu, czy trudnościach z zachowaniem higieny w trakcie okresu… Najbardziej przerażają mnie właśnie owłosione nogi! Jakieś pomysły jak sobie radzić z tą właśnie sprawą?
Sprawa wygląda zupełnie tak jak w domu 🙂 Wszędzie dostępne są w sklepach maszynki jednorazowe i zupełnie nie ma z tym problemu. Zresztą podczas podróży człowiek jakoś tak mniej martwi się o takie rzeczy, schodzą one na drugi plan :).
Od mycia co 2-3 dni się nie umiera 🙂 Zapewniam, że i 10 dni też się przeżyje, czego jestem dowodem 🙂
No pewnie, że się nie umiera 🙂 Ale dla niektórych to niezła abstrakcja 🙂