Gdy to piszemy mija właśnie tydzień, jak jesteśmy w Iranie. Gdyby patrzeć na ten czas przez pryzmat ilości zwiedzonych zabytków i odwiedzonych ciekawych miejsc, to można by pomyśleć, że wygląda to słabo. Ale to nie atrakcje turystyczne zajmowały nam czas ostatniego tygodnia, a wspaniali ludzie, z którymi mieliśmy możliwość i zaszczyt się spotkać. Postaramy się wam przybliżyć, jak świat widzą Irańczycy, jacy są na co dzień i dlaczego właśnie oni przez wielu obieżyświatów uważani są za najcudowniejszych ludzi na ziemi 🙂
Ostatniego dnia w Armenii łapiemy marszrutkę jadącą do granicy z Iranem. Chodź bardzo ładny, to jednak trochę nas wymęczył ten kraj. W porównaniu do Gruzji było tu drogo, a cena nie szła w parze z jakością. Armeńczycy wyjątkowo nie ogarniali, gdy pytaliśmy ich o ulice w miastach, czy też na którym przystanku wysiąść, aby dojść do jakiegoś dużego zabytku. Angielski usłyszeliśmy tu raz, w jednym z guesthous’ow. Dlatego też ucieszyliśmy się strasznie, gdy siedząc w marszrutce zaczepił nas pan mówiący po angielsku. Okazał się być Irańczykiem, a my po 15 minutach wiedzieliśmy już wszystko o wymianie waluty, obecnym kursie oraz co można a czego nie w Iranie. Następnie pomógł nam na granicy oraz załatwił tani transport do Tabriz. Gdy dotarliśmy do miasta, nieco zagubieni zaczęliśmy się błąkać jedną z głównych ulic w poszukiwaniu noclegu. Zapytaliśmy o drogę do upatrzonego hostelu jednego z przechodniów. Po chwili podjechało do nas samochodem dwóch młodych Irańczyków. Chłopaki usłyszeli naszą rozmowę z przechodniem oraz nazwę hostelu. Ponieważ (o czym nie wiedzieliśmy) nasz nocleg był dość daleko, Irańczycy postanowili porzucić na chwilę swoją pracę, wskoczyli do samochodu i podjechali po nas, aby zafundować nam podwózkę. Co więcej, zanim podjechali, to zdążyli jeszcze zadzwonić do hostelu, aby upewnić się czy jest dla nas miejsce. W trakcie jazdy padły zdania takie jak „Welcome to Iran”, „You are our guests” czy „How do You like Iran?” – zdania które w kolejnych dniach wielokrotnie usłyszeliśmy od niezliczonej liczby życzliwych ludzi. Tacy są Irańczycy, bez wyjątku :).
Rząd i jego działania, a to co myślą ludzie to dwa różne światy. Wielokrotnie to usłyszeliśmy, szczególnie od młodego pokolenia, które bez czajenia się opowiada o swoich pragnieniach idąc zatłoczoną ulicą – jest po wyborach, więc policja religijna już nie terroryzuje ludzi pod pretekstem dbania o poprawność religijną. Niestety, chodź wybory wygrał najbardziej liberalny z kandydatów, to Irańczycy zgodnie przyznają, że szanse na zmiany są nikłe, bo w praktyce rządy sprawuje lider religijny. Oficjalnie nie ma on wpływu na politykę, ale oczywiście każdą reformę da się zablokować mówiąc, że jest ona niezgodna z Koranem. Z tego też powodu nie można się im dziwić, że chodź na papierze wszyscy wyznają islam (spróbowaliby nie – rezygnacja z religii równa się karze śmierci), to w praktyce jedynie garstka ludzi faktycznie praktykuje i zgadza się z panującymi tu zasadami. Irańczycy są zmęczeni swoim krajem i pragną z niego wyjechać, co nie jest łatwe. Nie dość, że potrzebują oni wizy praktycznie w każdy zakątek świata, to paszport mogą otrzymać jedynie po odbyciu dwuletniej służby wojskowej. Kobieta bez przyzwolenia ojca bądź męża o wyjeździe może zapomnieć. Co ciekawe, destynacja marzeń większości to USA bądź Kanada.
Działanie Couchsurfingu (w skrócie CS – o którym pisaliśmy tutaj) jest w Iranie fenomenalnym zjawiskiem. Na dobrą sprawę, jeżeli nie potrzebujesz prywatności, to płacenie za nocleg można sobie tutaj darować. Społeczność CS jest w Iranie ogromna, zgrana i oddana ideom tego typu podróżowania. Kanapę znajdziesz wszędzie, a w razie problemów każdy z hostów zna innych hostujących w okolicznych miastach i raz, dwa załatwi nam kolejny nocleg. Poza tym, wiele wysiłku kosztują negocjacje z Irańczykiem o to, że skoro on i tak oferuje nam nocleg, to my powinniśmy płacić za jedzenie czy transport, gdy nasz host staje się naszym przewodnikiem po mieście. Niedługo nam zajęło zrozumienie, dlaczego tak to wygląda. W założeniach, CS poza darmowym noclegiem ma służyć poszerzaniu horyzontów. Dla Irańczyków ma to ogromną wagę, można powiedzieć, że gdy obcokrajowiec zawita w ich progi, to tak jakby oni również wyjechali na wakacje. A niestety, z uwagi na ich sytuację ekonomiczną i polityczną, dla wielu są to jedyne możliwe do zrealizowania wakacje...
No i właśnie tym sposobem pierwszy nasz tydzień w Iranie upłynął przede wszystkim na rozmowach przy suto zastawionych stołach lub ceratach – w większości domach życie toczy się na perskich dywanach, gdzie po położeniu rozwijanego materaca dywan staje się łóżkiem, a po rozwinięciu ceraty jadalnią. Gdy nie biesiadowaliśmy, to podczas zwiedzania co i rusz zaskakiwani byliśmy zachowaniem miejscowych. Studenci złapani na stopa przepraszają nas, że mają mały samochód, pani zapytana o drogę łapie nam taksówkę, odwozi nas oraz płaci, mimo naszych usilnych protestów, dziadek który pomógł nam kupić kartę SIM dzwoni do nas po paru dniach z troską i pytaniami jak nam jest i czy nie potrzebujemy pomocy. Irańczycy nie przestają nas zaskakiwać.
2 comments
Całkiem się inny Iran wyłania z Waszych opowieści, od tego, który mamy w głowach. To fantastyczne! Pozdrasy z coraz bardziej deszczowego Pomorza
to właśnie Iran, tak różny od tego co pokazują media
http://olazplecakiem.blogspot.com