Zgiełk miast, zatłoczone pociągi, głośne ulice, ciągłe uśmiechanie się do pozowanych zdjęć (nie chcemy nawet wiedzieć na ilu hinduskich facebookowych profilach jesteśmy) – tak wyglądały Indie jakie do tej pory zdążyliśmy zobaczyć. Do czasu, gdy jeden z napotkanych po drodze Holendrów powiedział nam, że jest takie miejsce, w którym wszystko jest inne, w którym można odpocząć i wyluzować się na całego. Zaintrygowani popatrzyliśmy na niego, gdy entuzjastycznie mówił: – Hampi, jedźcie do Hampi. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, gdzie dokładnie jest owe i magiczne Hampi i że zostaniemy tam na dwa tygodnie!
Hampi ma świetnie rozwiniętą infrastrukturę turystyczną, przygotowaną pod zachodnich, ale niskobudżetowych turystów – backpackerów. A można ich tu spotkać całkiem sporo i chyba nie bez powodu. Miasteczko znajduje się na trasie z Goa do Kerali i stanowi must see regionu Karnataka. Po zasmakowaniu północnych Indii relaks w Hampi to inny świat, taki właśnie w wersji lajt. Ale, co można robić w małym miasteczku schowanym gdzieś pomiędzy plantacjami bananowca i ryżu? My się nie nudziliśmy i spędzaliśmy ten czas na przeróżne sposoby.
Okolice Hampi są miejscem o niesamowitym potencjale wspinaczkowym. Tysiące porozrzucanych głazów i kamieni aż proszą się by się na nie powspinać. Do tej pory zaadaptowano tylko kilka sektorów wspinaczkowych, jednak w przyszłości pewnie się to zmieni i wspinacze opanują Hampi. Skala trudności wspinaczkowych jest zróżnicowana i każdy z pewnością znajdzie coś dla siebie.
Wspinanie w tym regionie rozpoczęło się na dobre, gdy w 2003 roku zawitał tu Chris Sharma, jeden z najlepszych wspinaczy na świecie. Od tamtej pory można zauważyć zwiększoną aktywność ludzi na skałach, jednak póki co nie ma tłumów. O tym, że wspinanie nie jest tu produktem turystycznym numer jeden przekonujemy się, gdy miejscowa sklepikarka ze zdziwieniem zapytała czemu nosimy na plecach łóżko? Oczywiście nie chodziło o łóżko tylko o crasch pad – materac, który przy wspinaniu służy do asekuracji. W Hampi nie problemu z wypożyczeniem sprzętu wspinaczkowego, ani ze znalezieniem odpowiedniej skały.
A jeżeli wspinanie nie jest Waszą pasją to może czas na jogę?
Gdzie jak nie w Indiach, kolebce jogi, nie zacząć jej praktykowania? Albo chociaż spróbowania? W Hampi powstało już kilka szkół jogi, które cieszą się sporą popularnością. Zajęcia odbywają się w różnych porach dnia, zarówno rano jak i po południu, prowadzone są zazwyczaj w języku angielskim, a cena za jedną lekcję (zazwyczaj 1,5 – 2 godziny) to wydatek około 7-10 złotych.
Dominująca jest astanga joga, jednak zajęcia prowadzone są dla różnych stopni zaawansowania, więc czemu by nie spróbować! Sami nie wiemy czy to urok miejsca, czy prowadzącego, ale byliśmy zdziwieni gdy po drugich zajęciach zaczęliśmy stawać na głowie, a nasze ciała wyginały się w piękne łuki i mostki.
Dalej nie przekonani? No to może sposób bardziej tradycyjny, po prostu zwiedzanie.
Hampi (dawno, dawno temu – Widźajanagara) to pod względem historycznym niezła perełka. Na dwudziestu sześciu kilometrach kwadratowych znajduje się około pięćset pięćdziesięciu świątyń i pomników, które dzięki swojej unikalności zostały w 1986 roku wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miasto w drugiej połowie XVI wieku zostało zniszczone przez wojska muzułmańskie, jakie nawiedziły tę część Indii. Podczas półrocznego oblężenia praktycznie całe miasto zostało zniszczone a to, co po nim zostało możemy oglądać po dziś dzień.
Punktem centralnym miasteczka jest świątynia Virupaksha. Jest wysoka na pięćdziesiąt metrów przez co widać ją praktycznie z każdego miejsca w okolicach Hampi. Wejście na teren przyświątynny to wydatek zaledwie dwóch rupii. O tym, że warto mieć ze sobą kilka drobnych monet, dowiedzieliśmy się na miejscu, gdy zobaczyliśmy tresowanego słonia, który za drobną opłatą (wkładaną bezpośrednio do trąby) błogosławi darczyńcę. Słoń lubi także banany i poranną kąpiel, którą można zobaczyć nad rzeką pomiędzy ósmą a dziesiątą.
Świątynie są oddalone od siebie nawet kilka kilometrów. Do tych położonych najdalej najlepiej dotrzeć rowerem, skuterem bądź motocyklem, które można wypożyczyć w dowolnym miejscu za niewielką opłatą. Warto wyruszyć na całodzienną wycieczkę by zobaczyć przynajmniej większość z zabytkowych budowli. Objechanie całego kompleksu rowerem powinno zająć nie więcej niż cztery, pięć godzin. Wstęp do większości świątyń jest całkowicie bezpłatny. Trochę byliśmy zdziwieni, że większość z nich nie jest ogrodzona, praktycznie wszędzie można wejść i zaglądnąć, dotknąć rzeźb i przyjrzeć się im z bliska. Większość z nich jest zachowana w całkiem dobrym stanie. Tak jak świątynia Vittala i znajdujący się na środku placu kamienny rydwan, podobno bardzo unikalny. Więcej szczegółowych informacji znajdziecie w naszym wpisie – kliknij tutaj.
Może zdarzyć się tak, że żadna z powyższych propozycji Wam nie podpasuje. Co wtedy? Istnieje jeszcze jeden sposób, który najmniej polecamy ale który jest chyba najbardziej popularny wśród turystów.
Co oznacza nicnierobienie? W najczystszej formie jest to czytanie książek, bujanie się na hamaku, pielgrzymowanie z knajpy do knajpy i smakowanie lokalnych (i nie tylko!) przysmaków. Niektórym to nie robienie niczego dobrze wychodziło – spotkaliśmy ludzi, którzy siedzieli tu już trzeci i czwarty miesiąc. Ale nie ma co ukrywać miejscowy klimat sprzyja dłuższemu wypoczynkowi. Spokojna atmosfera, muzyka reggae (lub trans, zależy gdzie się trafi), uśmiechnięci ludzie, duża ilość przyjemnych knajpek. Poczuć się tu można trochę jak na Jamajce, a nie w Indiach. Polecamy szczególnie tę część miasta, która znajduje się po drugiej stronie rzeki. Jest tam dużo spokojniej i klimatycznie.
Naszym zdaniem najlepiej wykorzystać czas spędzony w Hampi na każdy z przedstawionych sposobów. Nie ukrywamy, że odpoczywając tak jak proponujemy, nie sposób jest poznać prawdziwych Indii. Okolice Hampi, Goa oraz Kerala są chyba najlepszą destynacją dla osób, które bardzo chcą pojechać do Indii, ale z jakiś powodów też się ich obawiają. Dla nas była to miła odmiana i czas relaksu, który każdemu się czasem należy!
Mieszkaliśmy przez miesiąc w Toskanii. Brzmi jak sen? A żyliśmy jak w bajce! Serio, nie…
Jeszcze będąc w Polsce i planując naszą trasę podróży po Omanie, wiedziałam, że pustynia to…
Ten wpis miał powstać już dawno - bo w czasie twardego lockdownu… Przyszła pandemia gdy…
Jabal Shams nazywany jest Wielkim Kanionem Bliskiego Wschodu. A ponieważ Wielkiego Kanionu nie widzieliśmy to…
Po przepięknym dniu spędzonym w Nizwie czas ruszać dalej w kierunku Kanionu Jabal Shams. Ale…
W lutym 2020 jeszcze nie widzieliśmy, że ten wyjazd będzie naszym ostatnim wyjazdem zagranicznym na…
View Comments
Starożytna część Hampi robi wrażenie. Uwielbiam takie klimaty :)