Są takie miejsca, do których wraca się zawsze chętne – dla nas takim miejscem do tej pory były góry, a zwłaszcza Tatry i Jura Krakowsko-Częstochowska. Podczas tej podróży miejsc, do których będziemy powracać przybyło i to znacznie! Nigdy natomiast nie przypuszczalibyśmy, że na tej liście znajdzie się także wielomilionowe miasto jak Bangkok oraz plaże z palmami, za którymi do tej pory nie przepadaliśmy za bardzo. Podczas ostatnich kilku miesięcy do Tajlandii przybywaliśmy trzy razy. Pierwszy raz w celu czysto turystycznym, drugi raz bo było nam po drodze więc dlaczego nie. Planując podróż powrotną do Polski zgodnie przyznaliśmy, że fajnie było by się gdzieś ogrzać przed nasza zimą. Trochę w podjęciu decyzji pomogły nam promocje lotnicze, a trochę fakt, że już znaliśmy miejsce i czuliśmy jego klimat – znowu padło na Tajlandię!
Podczas planowania podróży wybieraliśmy zazwyczaj nowe miejsca, takie w których jeszcze nas nie było, najlepiej zupełnie inne kulturowo i całkowicie nam obce. Wydaje się to całkiem zrozumiałe, przecież chcemy dowiedzieć się o świecie jak najwięcej no a poza tym uwielbiamy te uczucie lekkiej niepewności, niepokoju, ekscytacji oraz małego zagubienia. Oprócz licznych zmian jakie nastąpiły podczas tych kliku miesięcy w naszym postrzeganiu świata i życia ta jedna teraz wydaje nam się jeszcze bardziej racjonalna. Otóż od dziś będziemy powracać w te same miejsca! Dlaczego?
Po pierwsze wiemy czego się spodziewać, jakie są ceny w sklepach, noclegów czy transportu publicznego dzięki temu łatwiej też tą podróż nam zaplanować. Ponadto znane są nam już panujące w danym miejscu zasady, znamy podstawowe zwroty, wiemy, co nam smakuje a czego lepiej unikać. Nie tracimy czasu i sił na zapoznanie się z otoczeniem – wiemy gdzie najlepiej robić zakupy, gdzie serwują najlepszą kawę czy sałatkę z papai! A wszystko to powoduje, że czujemy się bardzo tu dobrze, znajomo, aby nie powiedzieć jak w domu :).
Powrót w te same miejsca nie musi być nudny! Poza tym umówmy się, nigdy nie da się dokładnie poznać danego miejsca póki się tam nie zamieszka i nie spojrzy na nie ze strony mieszkańca a nie turysty. Oczywiście istnieje też ryzyko, że miejsce to nie będzie już takie fascynujące jak za pierwszym razem, gdy je odwiedzaliśmy. Może nam się nie podobać bo pogoda zła, bo otaczają nas inni ludzie, bo to już nie to samo. No ale czy smak tajskiej zupy czy świeżego mango może się zmienić? Czy woda w morzu i piasek na plaży znikną? Nie! Odwiedzając ponownie Tajlandię nie rozczarowaliśmy się nawet w najmniejszym stopniu, wręcz przeciwnie! Poprzednio byliśmy w Tajlandii w wysokim sezonie (styczeń) – wszędzie było pełno ludzi, panował harmider, a imprezom nie było końca. Teraz w niskim sezonie (wrzesień), w miejscowościach nadmorskich panowała cisza i spokój. Jedynie trochę zamieszania pojawiło się tuż przed Full Moon Party, jednak po dwóch dniach wszystko wróciło do normy.
I wydawało by się że, wszystko wygląda tak samo, plaża, morze, bambusowy domek i hamaki – ale jednak tym razem było jakoś tak inaczej… Przynajmniej dla nas, bo to nasze pożegnanie z Azją na jakiś czas, wszystko smakowało nam dwa razy bardziej i nawet komary tak nie cieły. Już na nic nie narzekaliśmy! Cieszyliśmy się z każdej chwili, byle tylko jak najbardziej pozytywną energią naładować akumulatorki! I co – udało się!! Kochamy Azję!
Pożegnanie z Asią!
Na nasze azjatyckie pożegnanie wybraliśmy wyspę Koh Phangan. Jak się szybko okazało był to dobry wybór! Spotkaliśmy się tu z Gosią i Michałem, którzy prowadzą blog Toke.pl o życiu na tej rajskiej wyspie. Fajnie było po takim czasie użyć języka polskiego do rozmowy z innymi ludźmi 🙂 i pogadać przy piwku.
W przerwach od bujania się w hamaku i kąpieli w morzu pośmigaliśmy skuterem po wyspie, jedliśmy dużo popijając sokiem z kokosa. Trochę to wszystko było za leniwe dlatego zdecydowaliśmy się wybrać na Full Moon Party. I chociaż nie jesteśmy fanami tego typu potańcówek i zarzekaliśmy się, że tam nie pojedziemy, że to zdecydowanie nie dla nas…to jednak ostatecznie wylądowaliśmy na tej legendarnej już imprezie. Zaskoczyliśmy się całkiem miło, bo było nawet kulturalnie jak na tego typu imprezę. W sumie nic nadzwyczajnego też się nie działo, wygląda to jak jedna wielka dyskoteka z różnymi rodzajami muzyki przy której bawi się dużo ludzi, zarówno pijanych jak i szczęśliwych J. Spotkaliśmy też rodziny z dziećmi jak i emerytów, każdy był ciekawy jak to słynne Full Moon Party wygląda. Tańcom i pijaństwu towarzyszą malowanie twarzy i ciała, pokaz tańca z oganiamy, skakanie przez płonące obręcze a nawet wywróżą Ci przyszłość z tarota! Do tego kultowe drinki z wiaderek :).
Wszystkie drogi prowadzą do Bangkoku
Tak się stało całkiem przypadkiem, że wszystkie nasze drogi prowadzą do Bangkoku. To właśnie tutaj kończy się nasza podróż, to tu wsiadamy do samolotu i ruszamy w kierunku domu…Nasz trzeci i zarazem najkrótszy pobyt obfitował w codzienne wypady na lokalny targ, jedzenie, smakowanie i próbowanie tego na co wcześniej nie mieliśmy czasu i siły. No i w końcu mogliśmy kupić jakieś pamiątki!!Ponownie odwiedziliśmy Targ Chatuchak, poszliśmy na ostatni tajski masaż (gdzie my znajdziemy taki drugi i to za 18 zł??), zjedliśmy ostatnią sałatkę z papai popijając sokiem kokosowym….No i łezka się zakręciła w oku, czas pożegnać Azję, którą bardzo, ale to bardzo polubiliśmy i do której będziemy wracać nie raz :).
Praktycznie
Z Australii do Tajlandii dotarliśmy liniami Jetstar, bilet kosztował nas $250 australijskich/osobę (około 700 zł). Ponieważ wylądowaliśmy na Phuket potrzebowaliśmy transportu na wyspę Koh Phangan, znaleźliśmy autobus, który dowiózł nas na prom do Don Sak, skąd po 2,5 godzinach dotarliśmy na Koh Phangan. Bilet łączony (autobus + prom) kosztował nas 600 bathów/osobę (około 60 zł). Transfer zajął nam prawie cały dzień, wyjazd z Phuket był o 9.50 rano a na wyspę dopłynęliśmy po godzinie 19.
Z transportem z Koh Phangan do Bangkoku nie było żadnego problemu. Wachlarz możliwości dotarcia do Bangkoku jest ogromny. My zdecydowaliśmy się na opcję autobusu nocnego, który maił tylko 24 miejsca więc fotele były rozkładane i nawet można było pospać. Cena biletu łączonego (prom + autobus) kosztowała nas 1300 bathów/osobę. Oczywiście można dojechać taniej ale z pewnością w mniejszym komforcie.
Noclegi na Koh Phangan są bardzo zróżnicowane, znajdziecie i luksusowe resorty jak i bambusowe chatki. My zdecydowaliśmy się na domki w Nice See z powodu na czystą i fajną plażę. Cena za najtańszy domek to 500 bathów (50 zł), domki wyposażone są w ciepłą wodę, internet i co najważniejsze hamaki! Zrobiliśmy małe rozpoznanie w okolicy i średnio za domek bambusowy blisko plaży trzeba zapłacić około 300-500 bathów w miarę niskim sezonie (wrzesień 2014). Ceny za wszystko, za noclegi, taksówki, promy szły trochę w górę gdy zbliżała się impreza Full Moon.
Nocleg w Bangkoku już po raz trzeci wybraliśmy ten sam w Bluefin Gesthouse. Cena za pokój 2 osobowy to koszt około 300 bathów (30 zł), przy dłuższym pobycie możliwe są zniżki. My lubimy te miejsce ze względu na klimat i otoczenie. Nie jest to bardzo turystyczna dzielnica, blisko do targu a na ulicy obok pełno jedzeniaJ. Niedaleko stąd do łódki, która jak dla nas jest najlepszym środkiem transportu w Bangkoku.
2 comments
Zazdrość zazdrość zazdrość- tak można skomentować całą Waszą wyprawę. Aż chcę sie spakować i ruszyć przed siebie. Tajlandia brzmi bardzo kusząco, bo jest tania. Jedynie drogie są bilety lotnicze. Jakimi liniami można tam dolecieć z Europy? Sezon na puste plaże trwa wrzesień-grudzien?
Powodzenia w odnalezieniu się w Polsce!! Po takiej wyprawie niełatwo będzie Wam powrócić do codziennego rytmu..