W pięć godzin przejechaliśmy czterdzieści kilometrów… i to nie rowerem, pewnie rowerem było by szybciej. Taki wynik osiągnęliśmy podróżując autostopem! Prawda, że koszmar? I to jaki! Takiego wyniku nie spodziewaliśmy się całkowicie, chociaż wiedzieliśmy, że na wyspie południowej będzie trudniej z łapaniem stopa. Jak zwykle podczas planowania trasy zapanował całkowity optymizm, bo skoro cała wyspa północna poszła jak z płatka to i tu powinno się udać. Jak widać, nie udało się. Ale w sumie czego innego mogliśmy się spodziewać, wyspę południową zamieszkuje tylko milion ludzi.
Po tych pięciu godzinach przestanych gdzieś na odludziu, wysnuliśmy już swoją teorię, że to właśnie ten moment, ta chwila w której wyczerpaliśmy wszelkie zapasy szczęścia i los ma prawo się do nas już dłużej nie uśmiechać (w końcu po prawie 11 miesiącach tułaczki nie spotkało nas nic poważnie złego). Czarne myśli rozwiał nam samochód, który z piskiem opon zatrzymał się tuz koło nas. Co prawda kierowca oświadczył, że jedzie w zupełnie innym kierunku, ale nie mieliśmy co wybrzydzać, noc nadciągała a my po środku niczego! Wsiadamy! W drodze okazało się, że nasz kierowca Jim wie, co to jest Wwoofing (dowiedz się więcej-klik) i tak od słowa do słowa doszło do tego, że zatrzymaliśmy się u niego na parę dni :). To co zdarzyło się kolejnego dnia udowodniło, że szczęście cały czas nam sprzyja i mamy go chyba więcej niż rozumu…
Takiej pracy jeszcze na naszym wolontariacie nie mieliśmy. Jak się okazało Jim jest właścicielem łódki, która trzy razy w tygodniu wypływa w pobliskie fiordy o tajemniczej nazwie Marlborough Sounds. Jednocześnie organizuje on wycieczki dla turystów, ale także (a raczej przede wszystkim) dostarcza pocztę do osób, które mieszkają na całkowitym odludziu pochowani gdzieś za górami fiordów. Nasze zadanie polegało głównie na pomocy w ogarnianiu łodzi podczas jednego z takich rejsów – lepiej być nie mogło, a to dopiero początek.
Rejs po fiordach to całodzienna wycieczka, jednak na nudę narzekać nie można. Pierwszym punktem na trasie naszego rejsu jest farma małży. Farmy są tu popularnym sposobem na biznes i nic dziwnego bo oprócz zarzucenia lin i zamontowania bojek przez kilka tygodni a nawet miesięcy nie trzeba nic robić. Czeka się aż małże urosną i dojrzeją do tego by je zebrać. Pracy na kilka dni a pieniądze podobno bardzo dobre. W mieście Havelock zbiera się najwięcej małży w całej Nowej Zelandii, a eksportuje się je na cały świat.
Same spotkania z mieszkańcami fiordów były dla nas doprawdy niezwykłe. Ludzie żyją tu zazwyczaj bez prądu, jakiekolwiek drogi dojazdowej (jedyny środek transportu to łódź), bez sąsiadów w promieniu kilkunastu kilometrów, sklepów, otoczeni przez lasy i wodę.
Oprócz poczty Jim dostarcza im także zakupy na jakie wcześniej złożyli zamówienie. Wieźliśmy nie tylko jedzenie czy lekarstwa, ale także koło do wozu i zlew. Wymiana towarów odbywa się najczęściej przy pomoście, jednak są takie miejsca, gdzie mieszkańcy odbierali od nas produkty z jachtów czy łódek zacumowanych w okolicy domu na stromym zboczu, gdzie nawet pomostu brak. Spotkaliśmy się z rodziną, która mieszkała na całkowitym odludziu z dwójką małych dzieci. W razie jakiegokolwiek wypadku do akcji wkracza śmigłowiec. Do najdalszych domów płynęliśmy około 4 godzin. Do tej pory zastanawiam się czy dałabym radę mieszkać w takim otoczeniu, na takim pustkowiu?
No ale największa atrakcja przyszła na koniec…na początku pokazały nam się pingwiny co trochę nas zaskoczyło, jednak to raczej nie one zostaną w naszej pamięci…
Pod sam koniec rejsu ukazały nam się delfiny, a raczej dziesiątki delfinów (tego dnia pojawiło się około 100, jak stwierdził nasz kapitan). I to nie gdzieś daleko, tylko pływały wokół naszej łódki chlapiąc ogonami :). Gdy tylko zaczęliśmy szybciej płynąć delfiny zaczynały ścigać się z nami płynąc na przedzie łodzi oraz po każdej ze stron.
Wyścigi i zabawy trwały chyba z godzinę a one nie miały dosyć! Skubane są bardzo szybkie i chyba dobrze się z nami bawiły :D. Na nas zrobiły one ogromne wrażenie bo po raz pierwszy widzieliśmy te zwierzęta na wolności. Zresztą co tam będziemy opowiadać – sami zobaczcie. Za jakiś czas skleimy i wrzucimy większy film z naszych zabaw z delfinami 🙂
Dla zainteresowanych rejsem po Marlborough Sounds zamieszczamy link do łodzi Jima – klik. Całodniowy rejs kosztuje około $150 jednak czasami trafiają się zniżki na popularnej w Nowej Zelandii stronie bookme.co.nz. Jak dla nas był to nieplanowany punkt zwiedzania, jednak gdybyśmy wiedzieli wcześniej o takim miejscu z pewnością wybralibyśmy się tu bez wahania. Jeżeli wybieracie się do Nowej Zelandii zajrzyjcie tu koniecznie i pozdrówcie od nas Jima :).
Mieszkaliśmy przez miesiąc w Toskanii. Brzmi jak sen? A żyliśmy jak w bajce! Serio, nie…
Jeszcze będąc w Polsce i planując naszą trasę podróży po Omanie, wiedziałam, że pustynia to…
Ten wpis miał powstać już dawno - bo w czasie twardego lockdownu… Przyszła pandemia gdy…
Jabal Shams nazywany jest Wielkim Kanionem Bliskiego Wschodu. A ponieważ Wielkiego Kanionu nie widzieliśmy to…
Po przepięknym dniu spędzonym w Nizwie czas ruszać dalej w kierunku Kanionu Jabal Shams. Ale…
W lutym 2020 jeszcze nie widzieliśmy, że ten wyjazd będzie naszym ostatnim wyjazdem zagranicznym na…
View Comments
Śliczności! Niespodziewane akcje zostają najgłębiej w pamięci :) Delfiny najpiękniejsze
Czesc, Tzn ze Jim jest otwarty na goszczenie w zamian za pomoc, cat zatrzymaliscie die u niego ale za rejs placiliscie ? Wybieram sir w tamte strony,dlatego bardzo mnie to interesuje :)
Jim korzysta z programu Helpx,o którym pisaliśmy na blogu więc jak najbardziej otwarty jest na propozycje pracy :). Za rejs nie musieliśmy płacić, takie to już mamy szczęście :D
Dzieki za odp. Czekam na dalsze posy bo jestem ciekawa technicznych detali takich jak koszt przelotu itp. :) Chciałabym Was zapytać jak wyglądała sprawa z wizami jeżeli przekraczaliscie australię dwa razy..albo będziecie . Zastanawiam sie czy australia nie zrobi problemu przy staraniu sie o wizę turystyczną zaraz po otrzymaniu wizy tranzytowej. Planuje zwiedzić NZ a potem australię,z przelotem oczywiście przez australię.Podaje mój email więc jeśli nie chcecie pisać o tym pod portem :)
Przylecieliśmy do Nowej Zelandii z Australii, gdzie byliśmy na wizie turystycznej. Wracać będziemy także przez Australię na tej samej wizie więc napiszemy czy były jakieś problemy - ale raczej być nie powinno bo wiza ważna jest rok i można na niej wielokrotnie przekraczać granicę. Lecąc do Nowej Zelandii na wizie turystycznej (znaczy się bez wizy można tu przebywać do 90 dni)pamiętaj aby mieć bilet powrotny do dowolnego miejsca na świecie :). Do Auckland z Sydney lecieliśmy liniami China Airlines za około $180 australijskich. Ceny różnych przewoźników wahają się mniej więcej w tej kwocie ale można trafić na promocje :)
Slicznie dziekuje za pomocne podpowiedzi :)