Przed podróżą zastanawialiśmy się często jak to na trasie będzie z jedzeniem, ponieważ przed wyjazdem stało się tak, że od jakiegoś czasu praktykowaliśmy dietę wegetariańską. W podróży chcieliśmy się także tego trzymać… Jednak już w Gruzji wszystko się zmieniło. W momencie gdy na stół wjechało mięso, uśmiech gospodarza nie pozwolił nam powiedzieć „eee…tak jakby nie spróbujemy bo nie jemy mięsa”, nie mieliśmy serca odmówić! Nigdy natomiast nie zastanawialiśmy się nad tematem alkoholu. Przecież jesteśmy Polakami, inni tyle nie piją, więc w każdych warunkach damy radę! Jak się szybko okazało jednak nie we wszystkich….po pierwszym spotkaniu z gruzińską czaczą przypomnieliśmy sobie, że to nie są już czasy studenckie, a nasza tolerancja na poziom alkoholu we krwi jest niska, rzekłabym nawet – bardzo niska. O tym jaką słabą głowę mamy przypomnieliśmy sobie już po fakcie, pijani w sztorc gdzieś na gruzińskim odludziu.
Patrząc na nasze gruzińskie dokonania podczas całej naszej podróży picie alkoholu raczej nie stanowiło dla nas ekscytującej rozrywki. Raczej stroniliśmy od niego zwłaszcza w Iranie, gdzie kropli alkoholu nie uraczyliśmy (z przyczyn religijnych oczywiście), w Indiach także ani piwo ani mocniejsze trunki jakoś popularne nie są. Sytuacja trochę się zmieniła gdy dotarliśmy do Tajlandii – czasami jakieś piwko na plaży się zdarzyło, ale nie bez przesady. W Indonezji tak nas zajęło jedzenie, że po kolacji nie było już miejsca na żadne trunki i tak na jakiś czas zapomnieliśmy, że alkohol jest na świecie….aż do czasu przyjazdu do Australii! Po pierwszej wizycie na wolontariacie wróciły wspomnienia z Gruzji…. gdzie nie trafiliśmy, tam bez pytania wręczano nam lampki wina w dłonie i wznoszono toasty. I jak tu odmówić, gdy w zdecydowanej większości pija się tu nasze ulubione (i w Polsce raczej mało popularne) czerwone shiraz! Co prawda wielkimi koneserami wina nie jesteśmy, jednak gdy zaproponowano nam spędzenie dnia w winiarniach na degustacjach szybko spakowaliśmy aparat i bez najmniejszego sprzeciwu udaliśmy się do jednego z najbardziej winiarskich rejonów w Australii – Hunter Valley.
Dobre wino jest dobre i drogie!
Hunter Valley jest popularnym miejscem weekendowych wypadów z Sydney czy Newcastle. Tylko godzina jazdy samochodem od winiarskiego raju. Dobrze mówię, raju! – Hunter Valley skupia około 150 winiarni, w których w większości można skosztować trunków jak i zrobić zakupy. Którą więc winiarnię wybrać? Nie mieliśmy zielonego pojęcia gdzie się udać, więc zdaliśmy się na wybór naszych gospodarzy z Newcastle i udaliśmy się do winiarni Adina (klik). Próbowaliśmy różnie wina, jednak te które najbardziej nam przypadło do gustu to oczywiście shiraz! Niestety butelka wina kosztuje tu $40 (około 110 zł) więc na degustacji się skończyło. Jednak by nie było smutno, po degustacji wylądowaliśmy w bottle shop (taki nasz monopolowy), gdzie zakupiliśmy buteleczkę wyśmienitego shiraz za $7 :).
A tam gdzie wino jest także jedzenie – i to jakie! Oprócz wina można w Hunter valley także degustować czekolady, serów, oliwy, piwa, dżemów – na większy głód znaleźć tu można kilkadziesiąt restauracji, tych ekskluzywnych jak i tych z rozsądnymi cenami. Region ten jest także popularnym miejscem na zorganizowanie ślubu i wesela – nad jednym z ołtarzy widzieliśmy nawet napis jakże adekwatny do regionu „ja jestem winem a Ty moją gałęzią”.
Newcastle – podrapać koalę za uszkiem
Przed naszą wizytą w Sydney i w Blue Mountains postanowiliśmy wpaść do Newcastle. Miasto okazało się całkiem przyjemne, z pięknymi plażami i przytulnymi knajpkami by coś przekąsić i napić się dobrej kawy.
W Newcastle mieliśmy ręce pełne roboty! Ania robiła za malarza a Rafał wcielił się tym razem w budowniczego. Oto efekt ciężkiej pracy:
Zbytnio na zwiedzaniu Newcastle i okolicy się nie skupialiśmy, jednak było takie miejsce do którego zawitaliśmy z wielką nadzieją. Widzieliśmy już koale, jednak nie mogliśmy ich dotknąć co bardzo, ale to bardzo zawiodło Anię. Jednak tu w Newcastle nadarzyła się okazja, nie byle jaka! W rezerwacie Blackbutt za jedyne 5$ można poczuć miękkość futerka tego przesympatycznego zwierzaka, dowiedzieć się nieco o ich zwyczajach i zrobić masę zdjęć. Efekt wizyty widoczny na zdjęciach poniżej:
Mieszkaliśmy przez miesiąc w Toskanii. Brzmi jak sen? A żyliśmy jak w bajce! Serio, nie…
Jeszcze będąc w Polsce i planując naszą trasę podróży po Omanie, wiedziałam, że pustynia to…
Ten wpis miał powstać już dawno - bo w czasie twardego lockdownu… Przyszła pandemia gdy…
Jabal Shams nazywany jest Wielkim Kanionem Bliskiego Wschodu. A ponieważ Wielkiego Kanionu nie widzieliśmy to…
Po przepięknym dniu spędzonym w Nizwie czas ruszać dalej w kierunku Kanionu Jabal Shams. Ale…
W lutym 2020 jeszcze nie widzieliśmy, że ten wyjazd będzie naszym ostatnim wyjazdem zagranicznym na…
View Comments
Cudne widoki i to winooooo :) A koala przesłodki, choć po minie widać, że bardziej interesowały go te liście niż robienie zdjęć. Ależ musi być mięciutki :)
Super zdjęcia, a wpis jest również bardzo ciekawy! :)
Będę zaglądał tutaj częściej!