Australia to wyjątkowo zrelaksowany kraj. Ludzie są tu jakoś bardziej uśmiechnięci, bardziej wyluzowani i z dystansem. Musimy przyznać, że bardzooo dobrze się tu czujemy! I jak wynika z naszych obserwacji nie tylko nam udziela się ta rozluźniona atmosfera. Na swojej drodze spotkaliśmy ludzi z całego świata (Amerykanka, Tajwańczyk, Japończyk, Argentynki, no i maasa Francuzów), każdy chce pozostać tu na dłużej, jak i nie na zawsze. I wcale, a wcale się im nie dziwimy. O ile północna część kraju podobała nam się, to ze względu na izolację nie myślelibyśmy by tam zamieszkać, tak w Brisbane czy Mullumbimby zamieszkać byśmy chcieli. Może pewnego dnia….
„No worries”, powiedzenie, które słyszymy chyba 100 razy dziennie, uśmiech, życzliwość do drugiego człowieka, świetna pogoda. To chyba te czynniki powodują, że ludzie z różnych stron świata zostają tu na zawsze. Jest tu tak pozytywnie, że nawet w radiu puszczają nasze ulubione kawałki! Jeżeli o nas chodzi, to zauroczyliśmy się miastem Brisbane oraz malutkim miasteczkiem Mullumbimby. Dlaczego?
Brisbane – miasto dla ludzi
Pomimo tego, że Brisbane ma ponad dwa miliony mieszkańców, poza ścisłym centrum wcale na takie nie wygląda. Kilka wieżowców w samym środku miasta, a poza tym praktycznie same domki. Uwielbiamy tą lekką australijską architekturę! A tu w Brisbane szczególnie do gustu przypadła nam dzielnica Paddignton. Miasto urzekło nas nie tylko samą architekturą, ale także położeniem. W granicach miasta znajdują się miejsca (klify), w których można się powspinać, a co więcej niedaleko jest stąd nad morze, dzięki temu każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Świetne muzea i galerie, większość z darmowym wstępem. W weekendy koncerty, festiwale i mnóstwo imprez na świeżym powietrzu. Mieszkańcy nie siedzą w domach – w każdej knajpie roi się od ludzi. Miasto żyje, bo miasto jest dla ludzi, a nie dla samochodów, parkingów czy budynków. Tu każdy skrawek zagospodarowany jest zielenią. I nie tylko my jesteśmy tak zafascynowani tym miastem, sami mieszkańcy, u których zatrzymaliśmy się na couchsurfingu są dumni ze swojego miasta.
Byron Bay – pokój, miłość i surfing
Zobaczyliśmy już sporo nadmorskich miast i miasteczek. Jednak (z małą niechęcią) jadąc na nasz kolejny wolontariat postanowiliśmy wstąpić do Byron Bay. Jakie miłe rozczarowanie nas tam zastało! Miasto wypełnione jest hipisami! Sielankowy klimat, piękna trasa spacerowa i pocztówkowa latarnia morska. Do tego sporo przytulnych knajpek i uliczne straganiki z warzywami…strasznie nam się tu spodobało. Jednak to był dopiero początek sielankowych klimatów. Byron Bay przyćmiło miasteczko śmieszne już nawet z samej nazwy: Mullumbimby.
Mullumbimby – dla poszukujących relaksu
W rejon ten zapędził nas wolontariat (więcej na ten temat tutaj) i pewnie nigdy byśmy tu nie trafili, bo w przewodnikach autorzy nie rozwodzą się zbytnio o tym rejonie. Okolice Mullumbimby to przede wszystkim przepiękne krajobrazy, przypominające te, dobrze nam znane – krajobrazy alpejskie (pasące się krówki, zielone pagórki itp.). Jednym słowem poetycka i istna sielanka. Nic dziwnego, że akurat tutaj postanowili osiąść się hipisi. Cały region opanowany jest przez uśmiechniętych, kolorowych ludzi. W sklepach królują produkty ekologiczne, co krok, chyba dzień w dzień organizowane są wyprzedaże garażowe (swoją drogą, dlaczego w Polsce się tego nie robi?) oraz dużo kulturalnych rozrywek.
Można się tu porządnie odprężyć! Żeby tego było mało, w pobliskiej miejscowości Nimbin co roku organizowany jest festiwal marihuany, ludzie budują ogromne papierosy (sztuczne…), które później niosą przez cały pochód. Oczywiście narkotyki w Australii są nielegalne, jednak w ten wyjątkowo spokojny rejon policja chyba nie zagląda :). Takie rzeczy tylko w wyluzowanej Australii! Miasteczko otoczone jest parkami oraz rezerwatami przyrody. Sami mieszkaliśmy przy granicach parku Nightcap, a z tarasu mieliśmy takie widoki:
Coffs Harbour
Do Coffs Harbour dotarliśmy za namową naszego kolegi Joego, z którym pokonywaliśmy trasę z Byron Bay do Newcastle. Jak większość nadmorskich miasteczek sporo tu surferów, piękna plaża i wysepka, na której znajduje się rezerwat przyrody. Panuje tu senna atmosfera (nic się nie dzieje, bo przecież jest zima) dlatego nie spędziliśmy tu dużo czasu i czym prędzej udaliśmy się na kolejny nasz wolontariat do Newcastle. Ale o tym w kolejnym odcinku :).
Mieszkaliśmy przez miesiąc w Toskanii. Brzmi jak sen? A żyliśmy jak w bajce! Serio, nie…
Jeszcze będąc w Polsce i planując naszą trasę podróży po Omanie, wiedziałam, że pustynia to…
Ten wpis miał powstać już dawno - bo w czasie twardego lockdownu… Przyszła pandemia gdy…
Jabal Shams nazywany jest Wielkim Kanionem Bliskiego Wschodu. A ponieważ Wielkiego Kanionu nie widzieliśmy to…
Po przepięknym dniu spędzonym w Nizwie czas ruszać dalej w kierunku Kanionu Jabal Shams. Ale…
W lutym 2020 jeszcze nie widzieliśmy, że ten wyjazd będzie naszym ostatnim wyjazdem zagranicznym na…
View Comments
Przepiękne zdjęcia, niesamowite widoki i tyyyle pozytywnej energii! Podoba mi się :)
Pozdrawiam!
Dziękujemy bardzo :) Taka nasza mała misja - przekazać jak najwięcej pozytywnej energii ile tylko można przekazać poprzez bloga :D
Australia wygląda pięknie na Waszych zdjęciach. Mnie natomiast blokuje jedna rzecz - pająki :( Dlatego jeżeli będą się wybierała w tamte rejony, wybiorę chyba Nową Zelandię, tam (podobno) nie ma tego ohydztwa! Pozdrawiam!