Ostatnie dwa tygodnie spędziliśmy w Port Douglas – mieście bogaczy, pięknych jachtów, równych trawniczków oraz pól golfowych! My jachtu ani umiejętności do gry w golfa nie mamy, więc jak to się stało, że akurat tam zagrzaliśmy sobie miejsce? Wszystko to dzięki opcji wolontariatu, o którym pisałam kilka dni wcześniej (klik do wpisu). W przerwach od pracy mieliśmy sporo czasu na zwiedzanie. I chociaż w Australii zima zbliża się wielkimi krokami, to tu cały czas panuje lato, szczęściarze z północy mają ponad 270 słonecznych dni w roku! Aż nie chce nam się myśleć jak to będzie nałożyć bluzę albo długie spodnie po tak długim czasie w szortach i koszulkach. Klimat sprzyjał zwiedzaniu, a na dodatek nasi gospodarze udostępnili nam samochód (pickup nie pierwszej świeżości, ale sprawny), który nawet dostał imię Kruszyna 🙂 – bo mimo swojego dużego gabarytu i tak się wszędzie mieścił :).
Jakby określić naszą pozycję to jesteśmy na północnym wschodzie Australii. Tam też krążyliśmy naszą Kruszyną poznając okoliczne atrakcje. Rejon ten jest bardzo popularny wśród wielbicieli nurkowania oraz snorkelingu, stąd najbliżej jest na rafę koralową. Jednak ceny nurkowań okazały się dla nas nieco za wysokie, a że w Azji już się w morzu wyszaleliśmy, więc postanowiliśmy że wrócimy tu następnym razem jak już będziemy bardzooo bogaci :).
Miasteczko w którym mieszkaliśmy – Port Douglas to miejsce jakich sporo na wschodnim wybrzeżu. Znajdziecie tu port, gdzie prawie każdy mieszkaniec trzyma swój wypucowany jacht, wille z obłędnym widokiem na morze, piękną plażę gdzie wypoczywają całe rodziny oraz knajpki, z których można by nie wychodzić, bo taki tam sympatyczny klimat panuje. W weekendy zjeżdżają się tu artyści i turyści z okolicy na niedzielny targ. Taka idylla do której uciekają południowcy gdy zbliża się zima. Równo przystrzyżone trawniczki, odpicowana i błyszcząca bryka, panowie w koszulkach polo i panie w krótkich sukienkach… tak, zdecydowanie to nie miejsce dla backpackerów.
Droga do Port Douglas (jadąc na północ od Cairns) jest bardzo malownicza i kręta a przy tym cały czas podjeżdża się i zjeżdża się z górek i wzniesień i tak przez 40 km, niezły rollercoster! Przy drodze znajduje się kilka miejsc widokowych takich np. jak te:
Wzdłuż drogi ciągną się piękne złote plaże, na których w odróżnieniu od Azji wyleguje się bardzo mało ludzi. Może to przez chłodną wodę (nie tak jak w Bałtyku, ale nas tropikalna Azja rozpieściła… :)), a może plażowiczów odstraszają krokodyle oraz meduzy, które potrafią wyrządzić sporą krzywdę człowiekowi.
Jedną z najładniejszych plaż jaką (póki co) widzieliśmy była ta zlokalizowana w Palm Cove. Gdyby nie pogoda (i cena za pole namiotowe – 27$!! za namiot i 2 osoby) jaka nas tam zastała pewnie byśmy posiedzieli tam dłużej.
Z plaży przenieśliśmy się do lasów tropikalnych, podobno są tu jedne z najstarszych na świecie. Bardzo spodobał nam się Park Narodowy Mossman, w którym można bezpiecznie (bez krokodylich paszczy) wykąpać się w rzece oraz przejść wyznaczaną ścieżką wśród olbrzymich drzew i egzotycznych roślin, jakich wcześniej w żadnym lesie tropikalnym nie widzieliśmy. Wstęp do parku jest bezpłatny.
Jeżeli planujecie swój pobyt w tej części Australii i myślicie nad zwiedzaniem bardzo popularnego wśród turystów miasta Cairns – to przemyślcie to jeszcze raz. Nam Cairns nie przypadło do gustu, same knajpy, sklepy, port oraz laguna przy której wygrzewają swoje tyłki chyba wszyscy backpackerzy znajdujący się w okolicy. Niedaleko miasta jest naprawdę masa ciekawszych miejsc na wypoczynek i zwiedzanie.
Jednym z takich miejsc jest Kuranda oraz Park Narodowy Barron George z przepięknym (250 metrowym) wodospadem o takiej samej nazwie. Kuranda jest spokojnym miasteczkiem z wieloma atrakcjami. Oprócz tras spacerowych jest tu farma motyli, ptaków, ogród z koalami, hipisowski targ, na którym sprzedawane są lokalne produkty. Można tu zakupić skórkę z kangura, produkty lokalnych artystów, biżuterię z wydobywanych tu opali czy tradycyjne aborygeńskie instrumenty. My kupiliśmy tu naszą pierwszą australijską pamiątkę – bumerang!
Można tu dotrzeć nie tylko tradycyjnie samochodem, ale także kolejką linową z Cairns lub pociągiem, który zatrzymuje się przy najważniejszych atrakcjach. Cena takiej przejażdżki to około 45$/osobę w jedną stronę! My pozostaliśmy przy opcji tradycyjnej poruszając się naszą Kruszyną.
Jednak hitem tego regionu jak dla nas była farma Hartleys, która jest miejscem, gdzie można zobaczyć krokodyle w naturalnym środowisku i zbliżyć się do nich bardzo bardzooo blisko – na tyle by usłyszeć ich niesamowite warkotanie…już wiemy gdzie nagrywają odgłosy smoków do filmów fantasy! Chociaż wejście na farmę to wydatek 35$/osobę, to naprawdę warto odwiedzić te miejsce. Nie jest to zoo czy inny park rozrywki. Jest to miejsce gdzie oprócz oglądania zwierzaków, można się sporo o nich nauczyć, podejść do nich bardzo blisko, nakarmić i dowiedzieć się, jak zachować się np. po ugryzieniu węża czy gdy zobaczymy krokodyla. Ani się ta lekcja przydała bo przestała się obawiać węży – od ugryzienia węża w całej Australii umierają średnio 2 osoby na rok. Ufff…Oby nie powiększać statystyk :).
Na farmie nie ma żadnych krat (wyjątkiem są węże no i krokodyle) i zwierzaki mogą się przemieszczać po swoim naturalnym środowisku. Krokodyle i czas ich karmienia zrobiły na nas niezłe wrażenie! Oprócz masy przyjaznych kangurów i nieśmiałych kazuarów jest tu także kilka miśków koala, które podbiły nasze serducha. Miśki całe dnie śpią, a po południu karmione są odurzającymi je liśćmi eukaliptusa…poza tym nie robią nic (czasami się podrapią) a i tak wyglądają uroczo! By całe dnie nie stać przy drzewie z koalą jeden z przewodników powiedział nam, że 1 minuta patrzenia na koalę odbiera nam 1% naszego rozumu :). Mamy nadzieję, że po wizycie na farmie nasze rozumy nie skurczyły się do wielkości fistaszka!
I jeszcze więcej zwierzątek 🙂
Mieszkaliśmy przez miesiąc w Toskanii. Brzmi jak sen? A żyliśmy jak w bajce! Serio, nie…
Jeszcze będąc w Polsce i planując naszą trasę podróży po Omanie, wiedziałam, że pustynia to…
Ten wpis miał powstać już dawno - bo w czasie twardego lockdownu… Przyszła pandemia gdy…
Jabal Shams nazywany jest Wielkim Kanionem Bliskiego Wschodu. A ponieważ Wielkiego Kanionu nie widzieliśmy to…
Po przepięknym dniu spędzonym w Nizwie czas ruszać dalej w kierunku Kanionu Jabal Shams. Ale…
W lutym 2020 jeszcze nie widzieliśmy, że ten wyjazd będzie naszym ostatnim wyjazdem zagranicznym na…
View Comments
piękne okolice i misiaczki słodkie ,wszystkiego dobrego,zdrowia i wytrwałości na opózniony Dzien Dziecka
Przepiękne zdjęcia, nie baliście się pająków? :)
Nie ma się czego bać! Pająki zazwyczaj chowają się przed ludźmi tak jak i inne robaki. Pracowaliśmy wiele razy ogrodach i nic nas nie ugryzło :).