George Town jest jednym z najbardziej historycznych miast Malezji. Położone na wyspie Penang, jest świetnym przykładem mieszania się kultur i zwyczajów, ponieważ na przestrzeni wieków wyspa zasiedlana była przez niemal wszystkich sąsiadów Malezji, bliższych i dalszych. Nie mówiąc już o piętnie odciśniętym w okresie kolonializmu przez Anglików. Stąd też znajdziemy tutaj monumentalne budowle pozostawione przez kolonizatorów, ale i dzielnice chińskie, hinduskie, żydowskie… Stara część miasta, ze względu na swoją wielokulturowość wpisana niedawno została na listę światowego dziedzictwa UNESCO, a brytyjski Guardian umieścił miasto na liście najlepszych miejsc do odwiedzenia w 2014 roku.
Taki tygiel kulturowy wpłynął na to, co się w George Town je. A zjeść można prawie wszystko, co dusza zapragnie. Kuchnie różnych nacji mieszają się ze sobą, tworząc od lat coraz to nowe wariacje starych dań i odkrywając nowe, nieznane smaki. Ulice po brzegi zapełnione są przenośnymi straganami, które serwują dopracowywane przez lata dania. Z tego też powodu miasto te nawet bardziej niż z zabytków znane jest jako miejsce, gdzie po prostu przyjeżdża się smakować i jeść bez umiaru :). Władze miasta też to wiedzą i dlatego nie trudno zdobyć ulotki, mapy i poradniki skupione tylko i wyłącznie na tym, gdzie, co, jak i za ile zjeść.
A że my chodź zwiedzać lubimy, to za dobrym jedzeniem przepadamy jeszcze bardziej 🙂 dlatego też George Town postanowiliśmy poznawać kierując się od restauracji do restauracji, od straganu do straganu, a na zabytki zerkać niejako przy okazji :). Poniżej zamieszczamy opis jednych z bardziej znanych dań tego regionu, jak i miejsc, gdzie dane dania możecie znaleźć. Jest to tylko niewielka część tego, czego udało nam się podczas paru dni pobytu zasmakować, ale mamy nadzieję że każdego smakosza przekonamy do rozważenia George Town jako kolejnego kierunku podróży.
To było nasze pierwsze spotkanie z ostrygami. Lepiej tej znajomości nie mogliśmy zacząć :). Wyrazisty omlet zrobiony z tapioki (skrobia otrzymywana z manioku, wykorzystywana do zagęszczania wielu potraw w Azji) i jajek, a w nim skąpane soczyste, wytrawne ostrygi. Na wierzchu świeży szczypiorek. Podawane ze słodko kwaśnym sosem chili. Doskonałe danie nie tylko dla fanów owoców morza. Cena, jak na ostrygi przystało, konkretna: porcja mała/średnia/duża 10/15/20 riggit. Na spróbowanie mała porcja dla dwóch osób wystarcza w zupełności.
Ice Kacang, koszmar, którego smak nie chciał minąć pomimo żucia jednej gumy za drugą. I nie chodzi nawet o to, że można znaleźć w tym deserze czerwoną fasolę i kukurydzę – do tego już się przyzwyczailiśmy jedząc inne malezyjskie słodkości. Tak jak i do rozlewających się po całym talerzu, przypominających dżdżownice galaretek. Problemem było to, że na szczycie deseru były lody, a my zdecydowaliśmy się na te o smaku duriana. A durian, to nie byle jaki owoc. W tej części Azji nazywają go królem owoców, chociaż jedzenie go jest często zakazane (!) w hotelach, samolotach czy też transporcie publicznym. Dlaczego? Chodzi o zapach. Dla jednych (Azjatów, chodź nie wszystkich) jest on pociągający, innym kojarzy się ze zgniłymi cebulami, rozkładającym się trupem, czy innymi okropieństwami. I chodź mówi się, że duriana trzeba się nauczyć jeść, aby potem smakować go niczym wino czy trufle, to my jednak nie mieliśmy na tyle cierpliwości i zdrowia. Lody pozostały prawie nietknięte :). Jedna porcja kosztuje 4,80 riggit.
Chee Cheong Fun – ooj tak, na tę potrawę czekaliśmy z niecierpliwością. Nie, żebyśmy mieli dość egzotycznego jedzenia, ale wizja aksamitnych kluseczek do złudzenia przypominających kopytka nie dawała nam spokoju. No i faktycznie były przepyszne, tyle że, co było do przewidzenia, chee cheong fun w niczym kopytek nie przypominał. Kluski zrobione są z mąki ryżowej, następnie gotowane na parze – są bardzo delikatne. To, co nadaje potrawie smak, to solidna ilość pierwszorzędnej, mającej słodko – pikantny smak pasty krewetkowej. A trzeba wiedzieć, że pasta z wyspy Penang, na której Georgetown się znajduje uważana jest za najlepszą w kraju. Pyszne, i tanie – za porcję zapłacimy 2,50 – 3,50 riggit.
Penang Laksa – ta niepozorna miska zupy rybnej jest uważana za jedno z najlepszych dań, jakich skosztować można w George Town. Doczytaliśmy się nawet, że Penanag Laksa wybrana została przez CNN jako siódme najpyszniejsze danie świata. Czy to prawda, nie wiemy, ale faktycznie żadne kolejne danie nie przebiło tej boskiej zupy. Lista składników jest dłuuga. Poczynając od aromatycznego rybnego wywaru robionego z makreli, trawy cytrynowej, chili oraz owoców tamaryndowca. Następnie dodawane są do niego delikatny makaron ryżowy, imbir, świeża cebulka, ogórek, sałata, liście mięty oraz sławna pasta krewetkowa. A to wszystko za jedyne 4 riggit. Absolutny hit, obowiązkowy posiłek każdego smakosza :).
Cendol – w Joo Hooi Cafe można również spróbować innego znanego dania, chodź my już absolutnie nie mieliśmy na nie siły i nie znamy jego smaku. Jednak tłumy wokół straganika z cendolem muszą coś znaczyć. Cendol to deser lodowy podawany oczywiście z czerwoną fasolą oraz dużą ilością zielonych „makaronów”. Zrobione są one z mąki ryżowej i mieszanki przypraw, całość polewa się mlekiem kokosowym, a ta przyjemność kosztuje jedynie 2 riggit. Zdjęcia brak 🙁
Niegdyś stoliki wystawione na ulicy, a teraz przytulny, chodź minimalistycznie wykończony lokal. Tak wygląda jedna ze starszych na wyspie, bo założona w 1965 roku restauracja Tek Sen. Poznać ją można po stale kłębiących się tłumach przed wejściem. Często ludzie stoją w kolejce, w oczekiwaniu na zwolnienie się stolika. Jedzenie jest faktycznie obłędne, a jak nie wiesz co zamówić, to każde danie „z gwiazdką” będzie strzałem w dziesiątkę. My próbowaliśmy wielu dań i wszystkie były pyszne. Każde danie podawane jest w trzech rozmiarach i aby nie nadwyrężać budżetu warto wziąć jedno danie w rozmiarze XL na dwie osoby. Warto zwrócić uwagę na menu podawanych tu napojów, które jest pokaźne, a napoje doskonałe. Domowej roboty mleko sojowe z galaretowatymi żelkami, napój robiony z ribeny i liczi oraz aromatyczna chińska herbata z lodem. Dania kosztują 10-20 riggit, napoje 2-4 riggit.
A ponieważ w Goreg Town mieszka też znaczna populacja hindusów, nie można pominąć i ich dań oraz kolorowej hinduskiej dzielnicy.
Nie należy do najtańszych, natomiast jedzenie tutaj gwarantuje niezapomniane doznania. Przede wszystkim lassi z mango, które było lepsze niż wszystkie wypite w Indiach przez nas lassi razem wzięte. Poza tym próbowaliśmy vegetable butter masali, czyli warzyw podawanych w aromatycznym sosie opartym na hinduskich przyprawach i klarowanym maśle, oraz paneer masala czyli danie którego głównym składnikiem jest najpopularniejszy w Indiach, pyszny i delikatny ser panir. Dania około 7-8 riggit, lassi 5.
Olbrzymia knajpka na rogu ulicy, zawsze mniej lub bardziej zatłoczona. Wiedzieliśmy, że zjeść tutaj można pyszną i znaną w mieście przystawkę do dań, zwaną Roti Canai, ale inne dania były dla nas zagadką. Roti to jeden z typów hinduskiego chlebka, natomiast canai oznacza latający i wskazuje na sposób jego robienia, który jest podobny do podrzucania ciasta na pizzę. Placuszek jest miękki i delikatny, podawany z sosem curry. A że samym chlebkiem się najeść nie da, do tego skusiliśmy się na Aloo Ghobi masalę, czyli kalafior podawany w aksamitnym curry. Dania kosztują około 6 riggit, natomiast mango lassi było prawie że tak dobre jak w restauracji Woodlands, chodź mniejsze, ale i tańsze – 3,8 riggit.
ładowanie mapy - proszę czekać...
Kedai Kopi Seng Thor 160 Lebuh Carnarvon Pulau Pinang Penang Malezja | |
Kek Seng Cafe 382 Jalan Penang Pulau Pinang Penang Malezja | |
Joo Hooi Cafe 475 Jalan Penang Pulau Pinang Penang Malezja | |
restauracja Tek Sen 18 Lebuh Carnarvon Pulau Pinang Penang Malezja | |
restauracja Woodlands 60 Lebuh Penang Pulau Pinang Penang Malezja | |
restauracja Kapitan 93 Lebuh Chulia Pulau Pinang Penang Malezja |
Mieszkaliśmy przez miesiąc w Toskanii. Brzmi jak sen? A żyliśmy jak w bajce! Serio, nie…
Jeszcze będąc w Polsce i planując naszą trasę podróży po Omanie, wiedziałam, że pustynia to…
Ten wpis miał powstać już dawno - bo w czasie twardego lockdownu… Przyszła pandemia gdy…
Jabal Shams nazywany jest Wielkim Kanionem Bliskiego Wschodu. A ponieważ Wielkiego Kanionu nie widzieliśmy to…
Po przepięknym dniu spędzonym w Nizwie czas ruszać dalej w kierunku Kanionu Jabal Shams. Ale…
W lutym 2020 jeszcze nie widzieliśmy, że ten wyjazd będzie naszym ostatnim wyjazdem zagranicznym na…
View Comments
zdecydowanie w Malezji jest to miejsce, które trzeba zobaczyć! Gdy będę kiedyś wracać w region Azji południowo-wschodniej, myślę, że ponownie wspadnę na Penang! Pozdrawiam!
Nasz kulinarny faworyt z Georgetown to char kway teow czyli szerokie wstążki ryżowe w słodkawym sosie z krewetkami, jajkiem i słodką chińską kiełbaską. Do Kapitana trafiliśmy przez przypadek i wracaliśmy tam na przepyszne naany i masale. Cendol próbowaliśmy zjeść w Kuala Lumpur, ale smak zupełnie nam nie pasował. To raczej deser dla koneserów ;) Ze swojej strony polecamy bardzo wypad do świątyni Kek Lok Si (można dojechać skuterem lub autobusem). Na nas zrobiła duże wrażenie. Pozdrawiamy!
W marcu 2020 tam będziemy - dzięki za rekomendacje!
Pozdrawiam!