Malezja to nie tylko szklana i betonowa dżungla, piękne plaże i pola herbaty. Udaliśmy się do Parku Narodowego Taman Negara by przekonać się jak kiedyś Malezja wyglądała w oryginale, kiedy rządziły tu słonie i polowały tygrysy.
Co prawda nie zobaczyliśmy żadnych słoni ani tygrysów, jedynie jaszczurki, które przebiegały nam drogę, małpy i skorpion(k)a! Ale! Ujrzeliśmy tysiące odcieni zieleni, przekonaliśmy się czym jest prawdziwa ciemność i że nasza wyobraźnia jest nadzwyczaj bogata!
Dla nas był to pierwszy raz w dżungli i usłyszenie tego czym dżungla żyje już było dla nas niezłym wydarzeniem. To tak jakby pójść do obcego nam lasu, rozbić namiot i zostać tam na noc tylko 10 razy straszniej :). Emocje były wysokie, tym bardziej, że zostaliśmy tu sami, zdani tylko na siebie przez całą noc z jedną świeczką i opakowaniem krakersów. Ale żeby nie brzmiało to tak dramatycznie, zabawę mieliśmy niezłą i z pewnością wrażenia pozostaną z nami na długo!
Wędrówkę rozpoczęliśmy od Conopy Walk co w wolnym tłumaczeniu oznacza chodzenie po wysokich mostach, które są rozwieszone nad wierzchołkami drzew na 40 metrów wysokości. Podobno mosty jakie tu się znajdują należą do najdłuższych na świecie. Trasa składa się z kilku takich wiszących mostów, a ich łączna długość wynosi 530 metrów.
Nasza droga do chatki, w której spędzimy noc wiodła przez wzgórze Bukit Teresek (334 metrów wysokości). Pokonując to niewielkie wzniesie zmęczyliśmy się jakbyśmy znowu byli w Himalajach, tylko było nam trochę cieplej, a po paru krokach byliśmy już cali mokrzy (taka duża wilgotność!). Cała trasa do punktu naszego noclegu zajęła nam 3 godziny. Szlak jest oznaczony i całkowicie bezpieczny. Przez większość drogi idzie się po drewnianym pomoście, jedynie schodząc już na szlak do chatki szliśmy przez lekkie błoto i krzaki. Byliśmy w porze suchej więc ani pijawek ani innych niespodzianek w skarpetach nie przynieśliśmy.
Po dotarciu na miejsce zrobiliśmy obiad (makaron z zupek chińskich w połączeniu w tuńczykiem – pyyyycha!), pogadaliśmy o wrażeniach z francuzami, którzy już wracali do domu. Nie było kompletnie nic do roboty oprócz czekania do wieczora, więc jedliśmy wszystkie słodkości jakie od nich dostaliśmy :).
Nie pozostało nam nic innego jak rozłożyć nasze maty do jogi (które tym razem posłużyły nam jako karimaty) na pryczach i czekaliśmy…..czekaliśmy, aż zajdzie słońce co miało miejsce po godzinie 19. O godzinie 20 zrobiło się całkowicie czarno, głośno i trochę strasznie.
Emocje podkręcał fakt, że domek zamiast okien miał wielkie otwory, więc nie byliśmy jakoś specjalnie odgrodzeni od otaczającego nas świata. To co słyszeliśmy nie przypominało niczego co do tej pory zaznały nasze uszy. Takie trochę techno, w połączeniu z piłą i domieszką dub stepu! Na filmiku debiut wokalny Ani – chyba próbowała wtopić się odgłosy dżungli (ale sama mówi, że odstraszała węże:)). Posłuchajcie sami (najlepiej po ciemku!):
Siedząc w śpiworach, próbując zasnąć w głowach rodziły się dziwne obrazy owadów, ptaków jakich nigdy nie widzieliśmy, próbując dopasować ich wygląd do wydawanych dźwięków. Jednak ornitolodzy z nas żadni, a nasze wyobrażenie o istniejącym tu życiu pewnie nadało by się do komiksu lub kreskówki, więc podarujemy sobie opisywanie ich tutaj.
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Jak dostać się do parku Taman Negara: Z Kuala Lumpur do miejscowości Jernatut kursuje autobus (o godzinie 8,10, 13, z dworca Pekeliling, cena biletu 18,40) droga zajmuje około 1,5 godziny. W Jerantut przesiadka na autobus (o godzinie 13), który bezpośrednio dowozi do rogatek parku Taman Negara (koszt biletu 7 ringgit/os). Droga powrotna do Kuala Lumpur: Autobus do Jerantut z parku odjeżdża o 10 i 15. Natomiast z Jerantut do Kuala Lumpur autobusy kursują o godzinę (cena taka sama jak w drugą stronę 18,40 ringgit).
Opłaty: Wstęp do parku kosztuje 1 ringgit, opłata za aparat fotograficzny 5 ringgit. Opłata za kurs motorówka na drugą stronę rzeki, gdzie znajduje się wejście do parku kosztuje 1 ringgit/os
Organizacja trekkingu: Na własna rękę – kupujemy wstęp do parku i prawo do nocowania w jednaj z chatek (5 ringgit/osobę). Informujemy strażników gdzie będzie spać i kiedy planujemy powrót. Zabieramy ze sobą jedzenie, wodę, śpiwory, karimaty, świeczki (czołówki), dobry humor i aparat fotograficzny! Resztę niepotrzebnych rzeczy można zostawić na przechowanie w hostelu za drobną opłatą 2 ringgit. Jeżeli nie masz swojego wyposażenia to można tu wypożyczyć zarówno namiot, śpiwór, latarkę i wiele, wiele innych rzeczy jakie mogą przydać się podczas wyprawy. Jeżeli obawiacie się samodzielnego trekkingu to na miejscu organizowane są trekkingi i krótkie eskapady. Cena trekkingu 3 dniowego z wyżywieniem, przewodnikiem, sprzętem i noclegiem (w takich samych chatkach jak my spaliśmy, bądź w jaskini) to koszt około 350 zł/os.
Noclegi: W wiosce znajdziemy kilkanaście noclegów, jednak w pełni sezonu podobno jest problem ze zdobyciem miejsca bez rezerwacji. Nas na szczęście to nie spotkało, spaliśmy w Liana Hostel, nad samą rzeką. Cena za osobę to 10 ringgit w pokoju 4 osobowym.
Jedzenie w dżungli: Mieliśmy butle z gazem, którą kupiliśmy w Kuala Lumpur. Można je kupić w centrach handlowych, zazwyczaj w sklepach harcerskich. Cena za dużą butlę campingazu to 30 ringgit (około 27 zł). W sklepach można zaopatrzyć się w zupki chińskie, suchary, ciastka, ryby w puszcze. Na przeżycie 1-2 nocy starczy :).
5 comments
Czyli nie “podrasowują” tych wszystkich dźwięków w filmach! Faktycznie wyobraźnia w takim miejscu nocą moze wariować!
Pięknie tam u Was! Słucham dźwięków dżungli z zamkniętymi oczyma, bo śnieg za oknem psułby mi odbiór. Pozdrawiam serdecznie!
Piękne zdjęcia, cała masa informacji o tym egzotycznym kraju, aż chce się tam być!!!
Dzięki za te wpisy. Szukam wszelkich informacji o Malezji, a zwłaszcza o Borneo. Ciekawa jestem czy też tam dotrzecie.
Cześć Ania, Rafał! Właśnie kończyłem pisanie posta o Taman Negara, gdy przypomniałem sobie, gdzie zapisałem adres Waszego bloga! Bardzo Was było miło spotkać w środku malezyjskiej puszczy! To zawsze śmieszne uczucie jak idziesz na końcu świata, spotykasz parę ludzi, a tu proszę, też Polacy! Powodzenia w dalszych podróżach! A Waszego bloga dodaję do obserwowanych!