Do Katmandu przylecieliśmy samolotem. Ze znanego nam już Iranu do nieznanego i egzotycznego Nepalu, poczuliśmy się jak byśmy trafili do innego świata. Nie ukrywamy, że wolimy podróżować lądem, gdzie naturalnie przechodzi się z jednego kraju w drugi, z jednej kultury w drugą. Niestety tym razem nie było wyjścia, lot z Iranu do Nepalu spowodował, że doznaliśmy niezłego szoku kulturowego. Po „czarnym” Iranie pierwsze co uderzało nas po oczach, to kolorowe ubrania, masa sklepów, turystów, zapachy i jedzenie – jedzenie takie, jakie lubimy najbardziej! Ale to już będzie temat dla Rafała na osobny wpis.
Pierwsze wrażenie jakie mieliśmy po wizycie w najbardziej turystycznej dzielnicy w mieście (Thamel) to takie, że można kupić tu wszystko! Trekkingowe ciuchy, zwykłe ciuchy, indyjskie wdzianka, ozdoby, dywany, maść z tygrysa?, książki (szczególnie polecamy Pilgrims book house, gdzie łatwo stracić poczucie czasu), kadzidła, mydła i powidła :). Łatwo się w tym wszystkim zatracić, gdyż ceny w porównaniu do tych europejskich są bardzo atrakcyjne – po solidnym targowaniu. Nic dziwnego, że codziennie mijamy rzesze turystów z wypchanymi torbami.
Ale nie sklepy są tu prawdziwą atrakcją! W samym mieście można naprawdę ciekawie spędzić kilka dni. Szkoda, że nie udało nam się zobaczyć wszystkich interesujących miejsc. W Katmandu możemy doświadczyć niezłej mieszkanki kultur. Oprócz budowli hinduistycznych (Durbar Square, Patan Durbar Square), buddyjskich (Swayambhunath Stupa) można także uczestniczyć w procesie palenia ciał. Osobiście nie mieliśmy okazji ale od spotkanych ludzi słyszeliśmy, że nad rzeką Bagmati w świątyni Paśupatinath można za niewielką opłatą udać się do krematorium i podpatrywać cały ceremoniał palenia ciał. Ale nic straconego, w świętym mieście hindusów, Varanasi, bez wątpienia będziemy mieć takich widoków nazbyt wiele.
Dla szukających mniej intensywnych wrażeń z pewnością polecimy dwa miejsca. Pierwsze to Durbar Square. Plac pałaców i świątyń, który zlokalizowany jest w samym centrum, nazwijmy to starego miasta. Niestety za wstęp trzeba zapłacić 700 rupi, ale istnieje możliwość przedłużenia wejściówki na kilka dni – za darmo (potrzebne jest do tego 1 zdjęcie). Można spróbować szczęścia i nie płacić za wstęp (wejść na plac od strony Freak street). W kompleksie znajduje się sporo ciekawych świątyń. Większość niestety ogląda się z zewnątrz, do kilku można wejść (tylko z biletem). Durbar Square jest dobrym miejscem by zatrzymać się na chwilę i poobserwować toczące się wokół nepalskie życie.
Drugie miejsce, które zdecydowanie przypadło nam do gustu to stupa Swayambhu. Z centrum wszystkiego, czyli dzielnicy Thamel, można do niej dotrzeć pieszo (około 40 minut). Bardzo fotogeniczna, jest ulubionym miejscem spotkań chyba wszystkich małp w Katmandu. Stupa znajduje się na wzgórzu, z którego roztacza się widok na miasto. Dobrze tu przybyć po południu (koło godziny 16), kiedy słońce świetnie oświetla świątynie, a jej złoty kolor przepięknie wychodzi na zdjęciach.
Po 2 miesiącach bez wspinania trochę już nas nosiło. Naszym wspinaczkowym nosem wywęszyliśmy, a raczej złapaliśmy trop 🙂 na ściankę w Katmandu! Ścianka Astrek (bo tak się nazywa www.astrekclimbingwall.com) ma około 18 metrów wysokości i znajduje się na powietrzu (jest zadaszona), obok znajdują się dwa małe boludery. Można wypożyczyć buty (jakość nie zachwyca ale dla chcącego…), uprząż oraz magnezję. Za komplet zapłaciliśmy 300 rupi. Nie jest to typowe turystyczne miejsce w Kathamndu, więc jak ktoś ma trochę wolnego czasu i chęć się powspinać, to polecamy 🙂
Jak dotrzeć do Katmandu? Z Polski z tego co zdążyliśmy się zorientować tanich lotów po prostu nie ma. Do Katmandu najlepiej dolecieć z Berlina (z przesiadkami oczywiście), bądź polować na tanie loty do Delhi, a stamtąd pociągiem/busem do Katmandu. Dobrą ofertę przelotu z Iranu (ale i nie tylko) mają linie Air Arabia. Lot co prawda z 15 godzinną przesiadką w Sarjah (ZEA). Lotnisko w Sarajah jest bardzo dużym węzłem przesiadkowym i jest tam strasznie głośno, warto zabrać ze sobą koreczki do uszu.
Mieszkaliśmy przez miesiąc w Toskanii. Brzmi jak sen? A żyliśmy jak w bajce! Serio, nie…
Jeszcze będąc w Polsce i planując naszą trasę podróży po Omanie, wiedziałam, że pustynia to…
Ten wpis miał powstać już dawno - bo w czasie twardego lockdownu… Przyszła pandemia gdy…
Jabal Shams nazywany jest Wielkim Kanionem Bliskiego Wschodu. A ponieważ Wielkiego Kanionu nie widzieliśmy to…
Po przepięknym dniu spędzonym w Nizwie czas ruszać dalej w kierunku Kanionu Jabal Shams. Ale…
W lutym 2020 jeszcze nie widzieliśmy, że ten wyjazd będzie naszym ostatnim wyjazdem zagranicznym na…
View Comments
Jestem pod wrażeniem i cicho zazdroszczę Wam tych podróży
Dziękuję, ze dzięki Wam mogę dowiedzieć się o ciekawych zakątkach świata
Jednak się powsinaliście! Fajnie. Pozdrowienia!