Od dawien dawna naszym marzeniem była podróż po bezdrożach Himalajów. Ośnieżone błyszczące w słońcu szczyty, zapadające się lodowce, wiszące mosty i ogromne przestrzenie. W chwili gdy zobaczyliśmy pierwszy 8000 wiedzieliśmy, że znajdujemy się we właściwym miejscu. Może nie do końca trekking wokół Annapurny to te Himalaje o jakich marzyliśmy (najwyższy osiągnięty przez nas punkt to 5416 m n.p.m), ale z oczywistych względów – do zdobywania szczytów trzeba czegoś więcej niż dobrej kondycji i szalonych marzeń – musiał on zaspokoić nasze pragnienie gór wysokich.
Wędrując ponad dwa tygodnie człowiek jest w stanie wyobrazić sobie jakim trudnościom muszą stawić czoło prawdziwi himalaiści. Zmęczenie, wysiłek, problemy z oddychaniem, spowolniona reakcja, to także towarzyszyło i nam po przekroczeniu granicy 4000 m wysokości.
Ale nie tylko kłopoty ze zdrowiem stanowią tu problem. Od godziny 15 nie ma już słońca, nie ma TV, nie ma Internetu, nie ma ogrzewania. No ok, jest jedna koza w kuchni, czasem na drewnie, a czasem na paliwie z kupy jaka. Ciepła woda tylko z wiadra, na zewnątrz, po zachodzie słońca, temperatura bliska zeru, przerwy w dostawie prądu to częste zjawisko…Co robić? Trzeba sobie przecież jakoś radzić! Nie zalejesz się w trupa! Raz, że alkohol na tych wysokościach jest szalenie drogi, dwa, że nie zdrowy a trzy, że o świcie trzeba wstać i iść dalej. Jedynie co pozostaje to wielki termos gorącej herbaty z miodem, imbirem i cytryną, sprzedawany w każdej noclegowni. W takich sytuacjach kompletnej nudy towarzystwem do herbaty staje się książka, notatnik, karty do gry i krzyżówki. W co przyjemniejszych noclegach gospodarze rozpalą kozę w jadalni, a wtedy do wieczornych rozrywek dochodzi rozmowa z innymi trekkersami. Jednak wszystko ma swój umiar – średnio o godzinie 20 ogień w kozie gaśnie, herbata się kończy, milkną rozmowy. Każdy jak w zakonie zmyka do swojego pokoju i zawija się szczelnie do śpiwora.
Pewnie pomyślicie sobie – co za smutne życie – a przede wszystkim co to za urlop! Ale co kto lubi – my jesteśmy zachwyceni. Trekking wokół Annapurny jest jednym z najbardziej popularnych na świecie (średnio około 90 000 ludzi rocznie), więc jak widać ludzie potrzebują takiego oderwania od rzeczywistości, pobycia w innych warunkach, czasami trudnych i niewygodnych – i właśnie o to w tym wszystkim chodzi! Szlak przebywają ludzie w każdym wieku, z każdą kondycją. Znaczna większość idzie z porterem, czyli Nepalczykiem niosącym plecak turysty – my nie skorzystaliśmy, a zdarzają się też i śmiałkowie pokonujący trasę na rowerze czy koniu.
Mieliśmy trochę szczęścia – w czasie naszego pobytu (druga połowa listopada) przez cały czas świeciło słońce, przejrzystość powietrza była wręcz idealna, trafiliśmy na końcówkę sezonu wiec i ludzi było o wiele mniej niż się tego spodziewaliśmy. Najfajniejsze w tym wszystkim było to, że nigdzie się nie śpieszyliśmy, mogliśmy nacieszyć się widokami i miejscami. Chcieliśmy zostać w danym miejscu, to po prostu to robiliśmy, bez wyrzutów sumienia, pędzącego czasu czy grafiku. Tak chyba najlepiej trekkingować po Himalajach!
Chociaż przez budowę drogi trekking stracił na swojej wartości (tak mówią ci, co byli tu kilkanaście lat temu) dla nas jako pierwszaków w Himalajach okazał się wystarczający, by rozbudzić wyobraźnię i podjąć decyzję, że jeszcze powrócimy do Nepalu. Jak ktoś chce znaleźć ciszę, spokój, nacieszyć oko górami i naturą to na pewno się nie zawiedzie.
Fajnie się teraz pisze o zmaganiach i trudach wędrówki, kiedy jest się już “po” :). Przede wszystkim jest satysfakcja! A tę łezkę w oku (chyba ze szczęścia), która pojawiła się, gdy dotarliśmy do najwyższego punktu naszej wędrówki będziemy chyba pamiętać do końca życia.
Wiemy co tam się dzieje teraz w Polsce, więc wysyłamy Wam trochę słońca!!
Pozdrawiamy z chilloutowej Pokhary!
Mieszkaliśmy przez miesiąc w Toskanii. Brzmi jak sen? A żyliśmy jak w bajce! Serio, nie…
Jeszcze będąc w Polsce i planując naszą trasę podróży po Omanie, wiedziałam, że pustynia to…
Ten wpis miał powstać już dawno - bo w czasie twardego lockdownu… Przyszła pandemia gdy…
Jabal Shams nazywany jest Wielkim Kanionem Bliskiego Wschodu. A ponieważ Wielkiego Kanionu nie widzieliśmy to…
Po przepięknym dniu spędzonym w Nizwie czas ruszać dalej w kierunku Kanionu Jabal Shams. Ale…
W lutym 2020 jeszcze nie widzieliśmy, że ten wyjazd będzie naszym ostatnim wyjazdem zagranicznym na…
View Comments
Wow, piękne!
"najwyższy osiągnięty przez nas punkt to 5416 m n.p.m" - weźcie przestańcie i tak z Was niezłe twardziele :-)
Gratuluję spełnienia marzenia!