Chcąc jak najszybciej wydostać się z hałaśliwego i nieznośnie upalnego Marrakechu, łapiemy taksówkę w kierunku gór, do niewielkiej miejscowości Ilmil. Oczywiście istnieje możliwość podróży autobusem, ale jak się dowiedzieliśmy od naganiaczy (tak, do taksówek też naganiają), nie w czasie Ramadanu. Poza tym polecam podróż taksówką każdemu, kto lubi skok adrenaliny. Jazda 120 km/h bez pasów, w pięć osób (zabraliśmy się z napotkanymi Holendrami, zawsze to taniej), dwudziestoletnim mercedesem po drogach krętych i wąskich po około godzinie dobiegła końca (uff).
Ponieważ nie mieliśmy noclegu, udaliśmy się w górę wioski. Po drodze napotkaliśmy miejscowego, Brahima, który wzbudził naszą sympatię. Wynajmował pokoje, więc udaliśmy się do jego domu w Mzik, które jest malutką miejscowością oddaloną 10 minut piechotą od Ilmil. Zarówno Brahim jak i jego rodzina okazali się bardzo mili i gościnni, witają nas tradycyjną, miętową herbatką i pogawędką o życiu w czasie Ramadanu. Miejscowość pozwala poczuć się, jak w dawnych czasach. Zbudowana prawie w całości z gliny, wklejona w górskie zbocze. Między domkami wąskie uliczki w kształcie rynien, którymi nieśpiesznie wędrują nieliczni mieszkańcy osady. Urzeka nas powolne tempo życia oraz jego pierwotny styl. Co rusz spotykamy kogoś prowadzącego krowę, czy też kobiety noszące na plecach wielkie pakunki rośliny trochę podobnej do bambusa, trochę do trzciny. Tutaj to można się wyciszyć… a jak najeść! Wieczorem czekała na nas pyszna, tradycyjna kolacja w towarzystwie Brahima i jego rodziny – tagin, czyli warzywa i mięso przygotowywane w glinianym, stożkowatym naczyniu. Oczywiście wszystko, wszędzie w Maroko smakuje, jakby dopiero co zostało zebrane z ziemi/drzewa/krzaczka, 100% ekologicznie. Takie wrażenia, tylko gdy podróżujesz na własną rękę.
PS. Dla aklimatyzacji warto wybrać się na spacer w pobliskie wzgórza, skąd rozciąga się piękny widok. My tak właśnie zrobiliśmy i już po chwili jasnym było, że nazajutrz łatwo nie będzie – obżarstwo dawało o sobie znać :).
Nareszcie w górach
Kolejnego dnia z samego rana (6 godzina-barabarzyństwo!, a przecież są wakacje!) wyruszyliśmy w kierunku Toubkala, najwyższego ze szczytów pasma górskiego Atlas. Chodź większość zakupów warto zrobić w Ilmil, to w drodze do schroniska napotkaliśmy kilka straganów, na których można było się zaopatrzyć w wodę. Widoki oczywiście niezapomniane, najlepiej oddadzą je zdjęcia zamieszczone poniżej. Warto wspomnieć o malutkiej miejscowości w połowie drogi, przy której Mzik wydaje się być nowoczesnym kurortem. Mowa o Sidi Chamharouch, antycznie wyglądającej wiosce, zbudowanej przy dawnej świątyni. Droga do schroniska zajęła nam 5-6 godzin. Na szlaku tłoczno nie było, jedynie kilku wygodnych turystów podążających za swoim osiołkiem i przewodnikiem. Pojawił się nawet pomysł zdobycia szczytu tego samego dnia, jednak odwiedli nas od niego poznani w schronisku Hiszpanie. Postanowiliśmy wyruszyć razem nazajutrz.
Kolejnego dnia śniadanie o 4, szybkie pakowanie (część rzeczy można zostawić w schronisku) i wyruszamy na szczyt. Trzeba pamiętać o czołówce, gdyż rano jest jeszcze strasznie ciemno. Trasa rozpoczyna się stromym podejściem (są 2 trasy, równie wymagające), jest słabo oznaczona i często zbaczamy z drogi. Wszelkich znaków należy szukać na kamieniach, na których widnieją strzałki z oznaczonym kierunkiem (rzadko, ale się zdarza). Podejście latem nie wymaga specjalnego sprzętu, śniegu nie ma nawet na samym szczycie! Jeżeli ktoś dobrze zniósł aklimatyzacje, nie powinien mieć problemu z wdrapaniem się na górę :). Podczas drogi rozpościera się widok surowych skał, zero zieleni! Zależy co kto lubi, nam się podoba! Droga do ciężkich nie należy. Potrzebna jest tylko dobra kondycja i dużo pozytywnego nastawienia! Pijcie też dużo wody!! Widoku ze szczytu opisywać nie będę, sami zobaczcie.
Po wejściu na szczyt zrobiliśmy kilka szybkich fotek i praktycznie zbiegliśmy do schroniska. Góry Atlas koniecznie chciały nam zapaść w pamięci – za naszymi plecami cały czas mieliśmy nadchodzącą burze. Droga od schroniska do Ilmil zajęła nam 4 godziny, chociaż dla nas trwała całą wieczność. Deszcz, burza, drobne kamyczki, usypująca się ziemia…. a końca nie widać! Na szczęście spotkaliśmy poznanych wcześniej Hiszpanów i od razu zrobiło się raźniej. Na miejscu w Ilmil czekał na nas deszcz, żeby nie powiedzieć najmocniejszy deszcz jaki przeżyłam w ciągu swojego 25 letniego życia. Po 5 minutach mieliśmy wszystko, dosłownie wszystko mokre, to co na sobie jak i w plecaku. Jednak…. Takich obrazów jakie tam zobaczyłam nie zapomnę do końca życia. Zrobione prawie w całości z gliny Mzik wyglądało, jakby w każdej chwili miało osunąć się ze zbocza. Płynąca rzeka w miejscu gdzie jeszcze niedawno biegła szeroka ścieżka, woda lecąca z każdej strony. Ludzie na glinianej drodze próbujący zmienić bieg rzeki, by ta nie podtopiła ich domów, i dzieci, dzieci, które nawet pomimo ciężkiego życia i warunków pogodowych cieszyły się, że w końcu spadł deszcz. Taki widok przypomina nam, że do szczęścia wcale nie potrzeby jest nam nowy ipad czy iphone, tylko parę (porządnych) kropel deszczu. Niestety to wszystko, musicie sobie wyobrazić, nie zrobiliśmy żadnych zdjęć 🙁 (obawiam się, że nasz aparat mógłby nie podołać – a jeszcze tyle zdjęć przed nami). Może to i dobrze? Może nie „skasujemy” tego wydarzenia tak szybko, jak wyrzuca/kasuje się zdjęcia.
Marrakech raz jeszcze
Ponieważ była jeszcze wczesna pora postanowiliśmy tego samego dnia wrócić do Marrakechu. Jak się okazało nadeszła fala gorąca i temperatura w mieście sięgała 45 stopni! Ponadto trwał Ramadan więc o jedzeniu w ciągu dnia nie było mowy. Zmęczeni i głodni trafiliśmy do „hotelu” Afriqua, który podobnie jak poprzedni nocleg w Marrakechu znajdował się w gąszczu uliczek, jednak ten posiada nazwę i można znaleźć o nim kilka informacji (szczegóły dot. organizacji wyprawy znajdziecie w kategorii Mini Poradnik). Wycieńczeni smęciliśmy się po Medynie czekając na zachód słońca. Wraz z nim rozpoczynała się największa dla nas frajda, czyli otwarcie straganów z jedzeniem na placu Djemaa el Fna. Wieczorem, kiedy zachodzi słońce plac ten przechodzi niesamowitą metamorfozę. W dzień pusty, nie licząc paru przechodniów, a w nocy wypełniony po brzegi wielkimi wozami – kuchniami przyciąganymi tu przez całe rodziny. Podczas przechadzania się od jednej „knajpy” do drugiej, próbując a to krewetek, a to niewiadomego pochodzenia mięsa, wzrok Rafała nagle zbystrzał! Idzie…gna gdzieś przed siebie, ja biegnę za nim i co widzę? Wóz, wokół którego siedzi grupa francuzów i konsumują miskę ślimaków. Nie wiem czy wcześniej wspominałam ale należymy do grupy smakoszy :). Poszukiwanie nowych smaków rozpoczął Rafał jeszcze na długo przed tym jak poznał mnie. Teraz razem dzielimy tą pasję 🙂 .Wracając do ślimaków, ja ich nie znoszę, ale są ludzie (w tym Rafał), którzy ubóstwiają ten rodzaj mięsa. Podobno te z Marrakechu są jednymi z lepszych na świecie. Podsumowując naszą wizytę w Marrakechu, najbardziej przypadło nam do gustu jedzenie, najmniej suk (same spaliny, hałas i zawyżone ceny – ale od czego jest sztuka targowania się). Jednak Marrakech, to jedno z tych miejsc must see, więc zobacz je i przekonaj się sam. A co było dalej, dowiesz się w ostatniej części relacji :).
A poniżej jeszcze parę fotek z gór:
9 comments
hej,
z jakiego miesiąca opisujecie wyprawę?
Byliśmy tam w drugiej połowie sierpnia.
Hej,
A można wiedzieć (orientacyjnie) jaki był koszt takiej wyprawy plus czy w tym okresie były potrzebne raki czy czekan w wyższych partiach?
Hej hej! Niestety jak to było w kosztami nie pamiętamy, ale z pewnością nie był to drogi wyjazd :). Na Toubkalu byliśmy w sierpniu i nie było ani grama śniegu więc oprócz dobrych butów i dużej ilości wody nic bardziej nie było nam potrzebne.
Dzięki za relację 🙂
Hej, a co zabraliście ze sobą do plecaka w góry? Jaka odzież, buty mieliście na wyprawę? Czy pamiętasz orientacyjny koszt wyprawy?
hej Kasia! Część rzeczy zostawiliśmy tam gdzie nocowaliśmy aby nie dźwigać wszystkiego do góry. Do plecaka spakowaliśmy śpiwory, ubrania i bieliznę na zmianę, aparat foto, drobne kosmetyki i wodę. Na szczyt szliśmy już praktycznie na lekko bo w schronisku zostawiliśmy śpiwory i inne niepotrzebne rzeczy. Wracając ze szczytu zgarnęliśmy nasze rzeczy a po zejściu do Ilmil resztę naszych rzeczy :). Oj jeżeli chodzi o wydatki to nie pamiętamy ile dokładnie cały wyjazd nas wyszedł. Na pewno nie dużo bo to były czasy studenckie więc sama rozumiesz 🙂
Długo się jedzie z Marakeszu w góry?
To zależy od połączenia…my jechaliśmy, żeby nie skłamać około 5 godzin. Autobusem z Marakeszu a później przesiedliśmy się na taxi (nie było innej opcji).