Pewnie też to znacie, przychodzi czas planowania wakacji, siadacie i myślicie…Jest tyle miejsc na Ziemi, które chcielibyście zobaczyć… ale, zawsze jest te ALE, tym razem w postaci zbyt małej sumy na koncie :(. W tym roku pozwoliliśmy pomóc losowi w wyborze miejsca, były tylko trzy warunki: musi być tanio, ciepło i koniecznie górsko. Ponieważ co roku kierowaliśmy się tanimi lotami (czytaj lecimy tam gdzie loty są najtańsze i spełnione są trzy warunki: tanio, ciepło, górsko) wybór miejsca był w miarę prosty. W tym roku ani Ryanair ani Wizzair nie zachwycali cenami, a podróż samochodem zajmuje zbyt dużo czasu. A jednak…
Jak to się zaczęło…
Sąsiad to nie tylko osoba, od której pożyczasz cukier czy mąkę, sąsiad to również osoba, która pomoże Ci zorganizować wakacje (w tym miejscu podziękowania dla Magdy i Jarka, już oni wiedzą za co :). Pomysł na wspólne wakacje w Paryżu od razu przypadł nam do gustu (świetne towarzystwo no i darmowy nocleg), jednak wizja 2 tygodni w mieście trochę nam nie leżała. Szybki research oraz niezastąpiona wyszukiwarka połączeń lotniczych Azuon, wskazały nam drogę. Po pierwsze ciepłooo (bardzo ciepłooo), po drugie tanio i po trzecie są góry!! Gdzie? Maroko, i kto by pomyślał 🙂
Na temat Paryża rozpisywać się nie będę. Istnieje masa portali, blogów w których zobaczycie więcej, u nas tylko parę zdjęć (zakładka galeria). Ważną informacją może okazać się dojazd z Paryża na lotnisko Beauvais. Najwygodniej dostać się tam autobusem, wszystkie autobusy na lotnisko odjeżdżają z placu Porte Maillot. Na stronie lotniska (kliknij tutaj a przejdziesz na stronę lotniska) można znaleźć rozkład autobusów. Lotnisko do dużych nie należy, raczej nie polecamy zostawać tam na noc.
Żeby nie było na początek łapcie kilka zdjęć z Paryża 🙂
Zwiedzanie Marrakeszu, gorącego serca Maroka
Zwiedzanie Marakeszu jest pierwsze na naszej liście (kolejne etapy naszej podróży – relacja część druga oraz relacja część trzecia). Po wypisaniu kart przyjazdowych i wymienieniu pieniędzy na lotnisku, ruszamy do miasta. Mam taką małą radę, by przechowywać wszelkie wydruki przy wymianie pieniędzy lub ich wyciągu z bankomatu. Powód? – chcąc wymienić je z powrotem na euro czy dolary będą Wam potrzebne. Z lotniska najtaniej dostać się do miasta busem miejskim, trzeba tylko być uważnym i nie przespać właściwego przystanku, bo, uwaga! autobus wraca na lotnisko. My nie mając noclegu udaliśmy się prosto na plac Jemaa el Fna gdzie od razu zgarnął nas naganiacz i oprowadził po noclegowniach (słowo hotel jest w tym miejscu zbyt śmiałe). Naganiacze nie są związani z konkretnym hotelem, oprowadzają turystów po wszystkim, co ma łóżka. Jeżeli dogadacie się z którymś z właścicieli noclegowni, to wasz „przewodnik” zgarnie od niego trochę drobnych. Błądząc alejkami zwiedziliśmy parę “hoteli”, z których wybraliśmy ten o interesującej nas cenie. Tu nasza rada, nie uginajcie się, mówcie stanowczo tę cenę jaka Was interesuje, a dobijecie targu :). A najlepiej i tak szukać noclegu na własną rękę, co też robiliśmy podczas dalszej części podróży (sześć miejsc noclegowych w dziewięć dni :)).
Pierwszą noc spędziliśmy w “Hotel Nissam” niestety nie określę dokładnie gdzie on się znajduje. W okolicy placu Jamma można znaleźć setki podobnych miejsc. Nie różnią się one zbytnio od siebie, każdy z „hoteli” posiada niewielkie patio na środku (zazwyczaj stoi tam drzewo :P). W pokoju łóżko, szafka i umywalka – luksus na całego :). Fajną rzeczą jest także nocleg na dachu budynku, lub specjalnie do tego przeznaczonych poddaszach. Cena takiego noclegu jest niższa a komfort spania, ze względu na panującą temperaturę, praktycznie taki sam jak w pokoju (pod warunkiem, że ma się karimatę lub materacyk). Bez względu na to co mówi się o krajach arabskich, nam nie przytrafiło się spać w brudnym pokoju, a jeżeli chodzi o robaki, to uznaliśmy, że skoro ich nie widać to znaczy, że ich nie ma :).
ZŁOTA RADA
Chcąc ominąć naganiaczy miejcie w ręku zwykłą kartkę. Machając nią przed nosem “hotelarzy” mówcie, że macie już zabookowany hotel, a raz dwa się od nich uwolnicie :). Potwierdzone info, które znacznie ułatwi wam spokojne zwiedzanie Marakeszu :). Nasza zasada 3 wartości (ciepło, tanio i górsko) spełniła się w 100%, a nawet w 120%! Temperatura w głębi kraju-rejonie Marrakeszu sięgała 45 stopni (warunek pierwszy spełniony!) dlatego podróży w sierpniu nie polecam osobom wrażliwym na wysokie temperatury. Jednak pomysłowość Marokańczyków nie zna końca i potrafią sobie oni poradzić nawet z największymi upałami. Sami, z powodu Ramadanu, nie mogą od wschodu do zachodu słońca spożywać żadnych posiłków oraz płynów (nawet górscy przewodnicy chodzący całymi dniami z turystami!) dlatego np. spryskują siebie i turystów spryskiwaczami napełnionymi wodą (butelki przypominające zraszacz do kwiatów), ponadto w ekskluzywnych restauracjach i kawiarnianych ogródkach zainstalowane są zraszacze, które w przyjemny sposób chłodzą skórę zgrzanych turystów. My jednak postawiliśmy na świeżutki sok z pomarańczy, który dopiero po 3 szklance gasił nasze pragnienia na jakiś czas.
Sami się przekonają Ci, co odwiedzą i zwiedzą Marakesz, że mapa jest tu zbędna – i tak się zgubisz i to nie raz. Co do samego miasta, to oczywiście robi wrażenie i to jakie! Pierwszy głęboki wdech i czujesz zapach mieszających się ze sobą spalin (wszędzie pełno motorynek), dymu ze straganów, na których możesz skosztować wszystkie czego dusza zapragnie, oraz tego słodkiego zapachu, który trudny jest do opisania a słowo „orientalny” jest słowem zbyt ogólnym by opisać ten aromat :). Zaklinacze węży, małpy wchodzące na głowę (oczywiście za opłatą), to jedne z wielu atrakcji placu Jama el Fna (Dżamaa al Fina w wolnym tłumaczeniu). Poza wszelkimi atrakcjami w postaci Meczetu Kutubijja, Alego ibn Jusufa, souku, czy szkoły Koranu, wszędzie pełno ludzi! I to nie tylko turystów, bo Ci pomimo ich sporej liczby nikną w tłumie miejscowych sklepikarzy czy zwykłych mieszkańców.
Podsumowując, Marakesz ma swój urok (szczególnie wieczorem na placu wśród smaków i zapachów), jednak….my nie do końca szukamy właśnie „tego”, więc po 24 godzinach w tym mieście udajemy się w miejsce, gdzie zdecydowanie lepiej się czujemy. Ale o tym w kolejnym poście 🙂